Pompatyczny
i wydumany – pewnie nie jeden z Was pomyślał, czytając ten tytuł, że trochę
mnie poniosło. Czeczotka królową? Może i nie, chociaż ma przecież „koronę” ze szkarłatnych
piór. Malutka i niepozorna, pewnie nie pasuje do takiego opisu, a miejsca,
gdzie ją obserwowaliśmy, z pewnością nie można by nazwać urokliwą śródleśną polaną,
a zaledwie zwyczajnym nieużytkiem na przedmieściach Łodzi. A jednak, zostawiłam ten tytuł, gdyż
obserwując ptaki, zakładam na nos różowe okulary i cieszę się każdą chwilą w
terenie, jakby miała być tą ostatnią. Jestem w innym świecie, w którym przyroda
rządzi, a stamtąd do fantasy – mojej drugiej
pasji, już niedaleko. Poza tym, zawsze podobała mi się nazwa czeczotki
tundrowej po łacinie – jest magiczna – hornemanni
naprawdę brzmi jak imię jakiejś szlachetnej postaci z powieści fantasy, a więc czas na relację…
Nie
ma dla mnie jako dla „ptasiarza” gorszego momentu, kiedy dostaje smsa, że ktoś
zaobserwował rzadkiego ptaka, a ja nie mam jak urwać się z pracy, by tam
pojechać. Pozostaje mi tylko czekać na weekend, a w weekend Dzieci chore. Patowa
sytuacja. Mieliśmy do wyboru: obowiązek lub przyjemność i egoistycznie
wybraliśmy to drugie, zostawiając Synów pod opieką babci. My czekaliśmy aż do
niedzieli 11 lutego, ale czy ptak poczeka? Ciekawe jest to, że skandynawskie
gatunki wydają się lubić Polskę – sowa jarzębata poczekała chyba na wszystkich
obserwatorów, kiedy pisze ten tekst (19.02) 7 krzyżodziobów śpi nadal w
Krynkach, a bohaterka niniejszej relacji siedzi w Łodzi jak gdyby nigdy nic. To
niesamowite!
Jak
„stłiczować” małego „wróblaczka”? To nie jest przecież kaczka, która siedzi na
zbiorniku (już niedługo relacja ze sterniczki, która miała zweryfikować mój
pogląd na łatwość obserwacji kaczek na akwenach). Dzień przed wyprawą, jeździliśmy
z Tomkiem po naszych terenach i o celowości podróży do Łodzi zapewnił nas Janek
Fuss, który powiedział mu wprost, że czeczotka będzie, gdyż on widział ją tam już kilka razy. Janek zaraziłeś
nas optymizmem – pojechaliśmy!
Moja hornemanni. Fot. A. Tańczuk
Moja hornemanni. Fot. A. Tańczuk
Gdy
dotarliśmy na miejsce zaczęły się schody – nie słyszeliśmy i nie widzieliśmy
ani żywej ptasiej duszy. Nic, zupełnie pustka, a mieliśmy szukać stadka około 30
ptaków. Nie minęło jednak dużo czasu,
gdy zobaczyliśmy, dokładnie tak jak przewidział to Janek. Spadły jak grom z
jasnego nieba, znikąd, znienacka… Usiadły na niskim drzewku, mieliśmy kilka
chwil, jeden ptak wydał się rzeczywiście jaśniejszy, aparaty zrobiły swoje,
szybki rekonesans, biały kuper, porównanie zdjęć, to hornemanni… Siedziała jedną mikro-chwilę dłużej niż inne czeczotki,
a potem rozpierzchły się tak samo nagle jak przyleciały. Żerowały chwilę na
pobliskich krzaczkach wiesiołka, tylko chwilę na widoku, a potem zeszły niżej i
odleciały.
"Tundra"... Fot. Tomek Tańczuk
Czy to koniec naszej obserwacji tej nordyjskiej piękności? Mieliśmy coraz mniej czasu, chodziliśmy tam i z powrotem, coraz więcej ludzi wychodziło z psami na spacer. Jeden mężczyzna zapytał nas nawet czy jesteśmy tu z powodu czeczotki – super, że naszą obecnością, my – „ptasiarze”, przyczyniamy się do zainteresowania ogólno pojętą przyrodą ludzi, którzy się z nami stykają. Zawsze znajdzie się ktoś, kto podejdzie, zapyta, poprosi o pokazanie czegoś w lunecie, kto wie, może od tamtej pory też zacznie „jeździć na ptaki”. Mieliśmy już wracać do Opola, kiedy stadko wróciło. Usiadły na innym drzewie, ale wcale nie za wysoko. Pozwoliła nam się podejść, tak, że nawet ja bez długiego obiektywu zrobiłam zdjęcie dokumentacyjne. To była satysfakcjonująca obserwacja! „Dołączyłaś do Dywizjonu 303” – powiedział Maciek Kowalski. No tak – 303 gatunki w Polsce, świetny wynik i super przygoda.
Poczekała na nas! Maciek Kowalski, ja (jak zwykle w centrum, wśród Chłopaków) i Tomek Tańczuk. Fot. Maciek Kowalski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz