wtorek, 14 lutego 2017

Nieoczekiwana przygoda

Wielokrotnie podkreślałam, że radość z „ptaszenia” to również miłe spotkania i rozmowy ze znajomymi. Moja fińska przygoda nie miałaby miejsca gdyby nie dwie osoby: Henryk Kościelny i Szymon Kuś. Potęga „fejsa” znowu dała o sobie znać. Pod koniec stycznia pojechałam do Finlandii na wyjazd służbowy z projektu europejskiego Erasmus+. Chłonęłam surowy klimat Północy, choć wcale nie było tak zimno, jak przypuszczałam, że będzie. Żeby zapamiętać każdą chwilę spędzoną w Suomi, robiłam zdjęcia – kilka opublikowałam oczywiście na facebooku i wtedy napisał do mnie Henryk. Wiadomość była krótka, lecz treściwa. W Helsinkach studiuje znajomy Henryka – Szymon Kuś, który może mnie doprowadzić do sowy jarzębatej, przebywającej już jakiś czas w parku miejskim.
Na początku długo myślałam i oczywiście podziękowałam Henrykowi za info. Wiedziałam, że ciężko będzie wyrwać się z napiętego grafiku. W czwartek mieliśmy jechać do Helsinek i zostać tam do soboty. W piątek miałyśmy być jeszcze z całą ekipą z Erasmusa: Słowenią, Estonią, Włochami i oczywiście Finlandią, aby w sobotę samolotem ruszyć do domu.
Nawet nie śniłam o tym, że w natłoku zajęć będę miała możliwość zaobserwować jakieś ptaki. Nie poddawałam się jednak. Z uporem maniaka brałam lornetkę zawsze, kiedy wychodziliśmy na zewnątrz. Sikorki, dzwońce, dzięcioł czarny odzywał się intensywnie koło zamarzniętego jeziora, ale to by było na tyle. Chciałam uciec w podbiegunową dzicz, gdzie Aurora borealis odbija swoje światła na śnieżnobiałych piórach sowy śnieżnej. Marzenie…
Gdy nadeszła sobota, dogadałam się z koleżanką Adą, że po śniadaniu wymeldujemy się z hotelu i ruszymy z planem Helsinek na poszukiwanie Parku Kaivopuisto. Nie było łatwo, zwłaszcza, że po pięknej, słonecznej pogodzie poprzedniego dnia, nie zostało ani śladu. Tylko mgła i rzęsisty deszcz. Pomyślałam wtedy nawet, czy to jest sens szukać sowy w tak głęboki niż, ale Szymon nie odwoływał spotkania, więc ja, małej wiary, postanowiłam spróbować szczęścia. Trochę błądziłyśmy, ale byłyśmy w stałym kontakcie z Szymonem.
Kiedy dotarłyśmy do parku, martwiłam się tylko tym, że wieki zajmie nam spenetrowanie parku w poszukiwaniu jednej, małej sowy. Zadzwoniłam do Szymona, ale nie odbierał, nie wiedziałam, czy jesteśmy od dobrej strony parku. Jedynym punktem orientacyjnym, który rzucał się w oczy, oprócz ogromnego kamienistego wzgórza, była taka mała, żółta kopułka. Całe szczęście Ada zajęła się robieniem zdjęć nadmorskich wysepek i nie zauważyła mojego zdenerwowania, w przeciwnym razie straciłaby swoją cierpliwość i nie miałaby ochoty na pierwszy birdwatching w swoim życiu.
W końcu Szymon odebrał i ściszonym głosem powiedział, że nie mógł wcześniej rozmawiać, bo znalazł ptaka i właśnie stoi pod drzewem, na którym on siedzi. Poprosiłam o kierunek – miałam iść w stronę kopuły – jak się okazało, było to obserwatorium astronomiczne. Było strasznie ślisko – zaczęły się roztopy i pokryte lodem ścieżki teraz zroszone były wodą, ale znalazłyśmy Szymona, a on pokazał nam Surnię ululę.
To było coś! Co prawda napatrzyłam się na nią w Polsce i to w o wiele lepszym świetle, jak latała i siedziała blisko obserwatorów, ale są takie gatunki, które można oglądać bez końca. Siedziała sobie spokojnie, prawie w ogóle się ruszając. Tylko kilka razy obróciła głowę – zrobiłam parę zdjęć i nagrałam krótki filmik. Szymon powiedział nam, że siedzi w tym samym miejscu od miesiąca, niedawno było tam pełno obserwatorów, teraz byliśmy sami. Kosy alarmowały, a w parkowym karmniku pożywiały się czeczotki i jemiołuszki – moje pierwsze w tym roku. 
Miło było poznać Szymona, który zdecydowanie ma serce do ptaków – studiuje zoologię na Uniwersytecie w Helsinkach, będą z niego ludzie. Opowiadał mi o swoich obserwacjach. Podobno niedawno Finowie widzieli w tym samym parku drozda czarnogardłego – wow! Szkoda, że nie było go wtedy. Wielu widziało go w Polsce przy domu Andrzeja Chrząścika – ja niestety nie miałam takiej możliwości.
Sowa jarzębata w zupełności mi jednak wystarczała. Pełen sukces! Super! Nawet się nie spodziewałam takiego zakończenia wyjazdu do Finlandii. Wracając, kupiłyśmy sobie z Adą pyszne ciastka z nadzieniem pistacjowym i gorącą czekoladę. Mam nadzieję, że zaszczepiłam w mojej koleżance-anglistce miłość do ptaków. Robiła zdjęcia jarzębatej, a najbardziej podobały jej się jemiołuszki i chociaż dzisiaj jeszcze surnia nie zrobiła na niej większego wrażenia, może kiedyś zrozumie, że to spotkanie może się szybko nie powtórzyć. 

 
Gągoły i gągolica w porcie przy parku.
 
  
Park Kaivopuisto
Idziemy, a serce bije mi coraz mocniej...

ONA!

Razem z Szymonem po udanej obserwacji sowy jarzębatej.

 
Jemiołuszka w parku.

Jemiołuszki.






Koniec i początek



Święta, święta i po świętach – świąteczna gonitwa za nami, ale jeszcze kilka wolnych dni zostało. Dzieci już doszły do siebie po fali chorób, a więc my mogliśmy odetchnąć. A gdzie się najlepiej oddycha pełną piersią? W TERENIE oczywiście. Dwa ostatnie dni starego roku 2016 i pierwszy dzień nowego roku 2017 obfitowały w ciekawe ornitologiczne obserwacje – aż się serce cieszy!

30.12.2016 Dzień pierwszy

W piątek nasza trasa prowadziła w kierunku Zbiornika Otmuchowskiego, choć zdania były podzielone. Chcieliśmy spenetrować nasze małe, choć jak zawsze zaskakujące województwo opolskie. Były też głosy, żeby udać się na PG, ale w końcu Otmuchów wygrał. Z perspektywy czasu wiem, że wybór był trafiony, chociaż w drodze powrotnej dowiedzieliśmy się, że Maciek Nagler miał poświerkę na Płaskowyżu. Tak czy inaczej, zapisywałam wszystkie gatunki, jakie mijaliśmy po drodze – łącznie prawie dobiliśmy do 50.
Pierwszy przystanek zrobiliśmy w Malerzowicach i tak z ciekawszych ogorzałka, 80 łabędzi niemych, krakwy i świstun. Mój zmysł obserwatora i zdwojona czujność po wielu tygodniach bez wyjazdów na ptaki zaowocował przepiękną obserwacją stada siewek, które okazały się być siewkami złotymi w liczbie 56, w miejscowości Rusocin.
Najwięcej dał nam jednak stary, dobry Otmuchów. Mieliśmy tam piękne blaszkodziobe: szlachara, bielaczka, a także nura czarnoszyjego i leukopkę, był też „stacjonarny” w tamtych rejonach czarnowron. Ale ciśnienie podniosły nam kormorany, które skrupulatnie liczyliśmy. W pewnym momencie nad tamą przelatywała mała grupka tych rybożerców, w tym jeden jakoś wyraźnie mniejszy! Pigmej! Dał się nam nawet trochę pooglądać bo wracał ze swoimi kuzynami kilkukrotnie, a nawet przeleciał w niewielkiej odległości nad nami i Zawa zrobił mu super zdjęcie.

Siewki lecą!
Złote!
I jeszcze raz siewki zlote.
   
Zmrożony Otmuchów o zachodzie słońca. 

Warta bielików.  
Młody bielik.


31.12.2016 Dzień drugi
Sylwester. Nasz kolega Michał spędzał go ze znajomymi w Brzegu, a my planowaliśmy urządzić krótkie przyjęcie dla najbliższych. Mieliśmy jednak jeszcze trochę czasu, żeby ruszyć na ptaki. Wczoraj wybraliśmy Otmuchów, ale Płaskowyż okazał się być numerem jeden w naszym regionie w ostatnich dniach. Pojechaliśmy więc z Tomkiem zobaczyć królową Calcarius: poświerkę – małego ziarnojada, którego widzieliśmy tylko jeden raz w życiu. Po drodze dopisaliśmy do KAŚ 100 potrzeszczy i ruszyliśmy na PiDżi. Maciek Nagler trzymał rękę na pulsie i donosił uprzejmie, że poświerka siedzi. Tam było już sporo ludzi, w tym goście z Czech. Miło było pogadać i poobserwować. Poświerka nie była bardzo płochliwa, ale obserwowaliśmy ją z pewnej odległości, żeby spokojnie mogła żerować. Piękna, kolorowa ptaszyna na tle zamarzniętej ziemi i resztek tegorocznej trawy. A w oddali – gęsi i to nie byle jakie! Kolejną atrakcją była rufikolka – to już nasza druga rzadka gąska dzień po dniu. 
Tak się zakończył ten rok – najlepiej jak mógł – ptasio. A wieczorem rodzinnie spędzony Sylwester.

Frozen Chronsty.

A droga wiedzie w przód i w przód...

Królowa poświerka :-)



01.01.2017 Dzień trzeci

Nie ma jak zacząć Nowy Rok od solidnej dawki ptasiego pierza, w formie lotnej, ma się rozumieć.  A ponieważ wczoraj nie widzieliśmy się z Zawą i strasznie się za nim stęskniliśmy, razem pojechaliśmy przeczesać okolicę. Jak się później okazało, było co czesać i szyki popsuł nam jedynie fakt, że dzień jeszcze krótki, a my chcieliśmy jeszcze.
Zaczęliśmy od kamionki „Nutricii”, a tam 2 ogorzałki, gągoły, sporo czernic i mewy srebrzyste na KAŚ, a także grupka morsów, zażywających orzeźwiających kąpieli w przeręblach. Brrr...  Potem w Przyworach zanotowaliśmy ładną, okrągłą liczbę kokoszek -10 osobników i jednego „świstka” na wagę złota.
Najlepsze jednak czekało na nas w Kosorowicach. Z ciekawszych do zapisania: 51 czernic, 37 szpaków, samotnik i pokrzywnica – to już nasza noworoczna tradycja w tych stronach. Oczywiście to nie wszystko, najlepsze zostawiłam na deser. Wypłoszyliśmy z Zawą niechcący 14 kuropatw, a w małej rzeczce wzdłuż drogi siedział samotnik. Wtedy przeleciał nam też mały ptaszek „pliszkowatym” lotem – to była pliszka i  to górska. Dzisiaj przyszło i mi się wykazać. Najpierw spłoszyłam kszyka, a potem jeszcze robiąc zdjęcia zimorodkowi, zauważyłam siwerniaka!!! Chłopcy byli ze mnie bardzo dumni. Na koniec jeszcze udało nam się poobserwować krzyżodzioby świerkowe. Do domu przyniosłam kilka gałązek zasuszonej mięty. Co za zapach! Co za dzień! Co za trzy dni!!! Oby takich więcej w roku.   


 Nawet w takim gąszczu nie trudno go zauważyć - ten kolor hipnotyzuje!

 Kontemplacje zimka...

Przyczajony.... siwerniak.
 

 
 Pan krzyżodziób.

Pani krzyżodziób.

  
Pan gil.

Grubek.

niedziela, 1 stycznia 2017

Wyczekany

            Każdy ptasiarz ma takie gatunki, o których marzy. Ja mam takich wiele, ale na mojej liście „must see” od zawsze były żwirowce. Nawet na naszej poczciwej Opolszczyźnie jest parę stwierdzeń. Ostatnimi czasu dużo jeździliśmy po polach, szukając rarogów i kurhanników. Byliśmy też na mornelach, które odkrył Zawa, ale ze żwirowcem nigdy nie było łatwo. Na Lubelszczyźnie były w tym czasie już trzy stwierdzenia i skręcało mnie w żołądku. To było zbyt daleko, by wszystko rzucić i jechać „twiczować”, zwłaszcza, że zaczął się nowy rok szkolny, a co za tym idzie, inny dzień niż weekend nie wchodził w grę.
            Nadal penetrowaliśmy z Dziećmi PG i odkrywaliśmy nowe stanowiska rarogów, a także własnego, młodego kurhannika, w drodze do Czech. Bardzo brakowało nam jednak jakiejś odmiany. I nasze marzenia się spełniły.
            Po ciężkim, pierwszym tygodniu pracy, Tomek miał, o dziwo, pierwszą wolną sobotę od wielu miesięcy. Dzieci trochę przeziębione zostały pod opieką moich rodziców, żebyśmy my o 4:30 mogli wyruszyć. Kierunek: Zbiornik Mietkowski, cel: żwirowiec stepowy. Zabraliśmy też Maćka Kowalskiego, który po wyprawie na Lubelszczyznę, wrócił jednak bez nordmanni na swojej liście, z powodu zepsutego samochodu. To już drugie miejsce w ciągu ostatniego miesiąca, gdzie oczy wszystkich skierowane zostały na Dolny Śląsk. Mietków był dla nas ostatnio dosyć pechowy – wciąż pamiętaliśmy rybitwę różową, która nam zwiała, ale co było, a nie jest nie pisze się w rejestr. Pojechaliśmy pełni nadziei na kolejny sukces po również „stepowym” – żurawiu.
            Na miejscu spotkaliśmy Andrzeja Kąkola i Piotra Łagosza ze znajomymi. Słońce bardzo nieśmiało jeszcze przebijało się przez chmury i nie było szans, żeby dostrzec cokolwiek na wyspie, gdzie był widziany dnia poprzedniego. Zaczęliśmy więc szukać za korzeniami wystającymi z dna zbiornika. Miejsce bardzo malownicze, ale do obserwacji dosyć małego ptaka, dosyć niewdzięczne. Wtedy Andrzej go zauważył. Przyłożyliśmy oczy do lunety, a potem znaleźliśmy go w swoich. Było jeszcze wcześnie, mnóstwo czasu na lepszą dokumentację fotograficzną i filmową. Pogoda wymarzona, robiło się coraz cieplej aż wreszcie gorąco: od kilkunastu stopni, kiedy wyjeżdżaliśmy do 30, kiedy wróciliśmy do Opola koło 14. Żwirowiec często chował się za korzenie, ale zawsze wychodził, albo my zmienialiśmy kąt obserwacji. Do ptaka dołączyły jeszcze marchewy i Tomek zrobił wyjątkowe zdjęcie całej trojki.
            Zmieniliśmy potem miejsce obserwacji na nieco bliższe, jednak na tyle odległe, żeby nie niepokoić ptaka. Żwirowiec otwierał dziob i łapał jakieś owady, czyścił się, a nawet w pewnym momencie poderwał się do lotu. Myśleliśmy, że już nie wróci, ale wylądował w morzu siewek.
            Oprócz żwirowca, mogliśmy też obserwować polowanie rybołowów oraz biegusy małe, których jeszcze w tym roku nie widzieliśmy. Były też alpinki, biegusy rdzawe i krzywodziobe, a także kilka kwokaczy.
Opuściliśmy Mietków dopiero, kiedy żwirowiec wzbił się wysoko nad lasem i zniknął z pola widzenia. Z relacji kolejnych obserwatorów wiem, że wrócił, gdyż następnego dnia dalej można go było tam obserwować.
Wyjątkowy ptak – wiem, o wszystkich tak mówię, ale ten naprawdę nie przypomina żadnego innego. Jest jakby połączeniem sokoła, jerzyka i jaskółki – jak powiedział mi Tomek Kobylas podczas jednej z rozmów. Coś w ty jest. Jeździliśmy za nim, kiedy wracaliśmy z nad morza, bez sukcesu, a za jego rzadszym w Polsce, kuzynem – żwirowcem łąkowym, byliśmy na Zatorze nawet dwa razy, bezskutecznie. Stąd też ten sukces mnożę razy dwa. Kiedy szliśmy do samochodu, poznałam osobiście Tadeusza Draznego, który pamiętał jaki mam licznik w „życiówce” i z żartem stwierdził, że go wyprzedziłam tym „tłiczem” – tak, 332!    
Dzień się dla nas jeszcze nie skończył, gdyż zanim wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu, pojechaliśmy jeszcze z Krzysiem Żarkowskim na pobliskiego raroga w Kątkach. W tym roku był to chyba najczęstszy rzadki ptak, jakiego widzieliśmy u nas na PiDżi, ale rarogiem nie pogardziliśmy, tym bardziej, że Tomkowi udało się zrobić fajne zdjęcie, a także była okazja, żeby pogadać ze starym znajomym, a to zawsze cieszy.  

Wisielczy humor i zmęczenie, jakie przytłaczało mnie od kilku dni, a ciągnęło się nawet dłużej, zostały rozwiane przez świst skrzydeł i wiatr we włosach. Wrócił optymizm i nadzieja na przyszłość, że ten rok lepiej się skończy niż się zaczął.    



Zdjęcie użytkownika Birding Poland.
Żwirek i marchewy. Fot. Tomasz Tańczuk






Dwie bezsenne noce: czyli sowy i żuraw stepowy


         Prawdziwa pasja nie umiera nigdy, tylko szuka ujścia gdzie się tylko da. Nawet gdy los podcina ci skrzydła, co w przypadku obserwowania ptaków, potrafi być dużym problemem :-), co cię nie zabije, to cię wzmocni.
            Opolskie Towarzystwo Przyrodnicze, którego jestem współzałożycielem i członkiem organizowało Pierwszą Opolską Noc Przyrodników. Nie mogłam dużo pomóc przy samej organizacji ze względu na brak czasu, ale zgłosiłam się do wygłoszenia prelekcji pt. „Sowy w naturze i kulturze”. Było to świetne przeżycie! Lubię występować publicznie, a tym razem dzieliłam scenę z osobą, która rozbudziła we mnie moją pasję do ptaków na samym początku moich obserwacji – dr Grzegorzem Hebdą z Uniwersytetu Opolskiego, który mówił o nietoperzach. Pogodna, choć dosyć chłodna noc, piękna polana na Wyspie Bolko w środku miasta, jednak z dala od gwaru, kilku znajomych, grono słuchaczy. Stresik był, ale wszystko poszło dobrze: garść ciekawostek podobała się zebranym. Prelekcję wygłosiłam o 21:00, z drobnym poślizgiem, więc kiedy byłam w domu, wszyscy już spali. Jednak długo nie mogłam zasnąć. Dziewczynę Zawy, Gosię, użądlił szerszeń, zwabiony do światła, gdzie przyrodnicy obserwowali owady. Noga obolała, spuchnięta, ale… No właśnie, dla pasji swojego ukochanego można się poświecić. Jeszcze tej samej nocy, Zawa pojechał do Doliny Baryczy na żurawia stepowego.
            A my? Dla nas wyprawa w środku nocy na ptaki to wyzwanie logistyczne. W ciągu dnia, nie byłoby problemu: śniadanie, szybki obiad na miejscu albo na wynos i w drogę razem z dziećmi, ale w nocy, ktoś musiał z nimi zostać. Udało się, moja mama, mimo znanych już komentarzy, że zwariowaliśmy i itp. została z dziećmi, a my ruszyliśmy z Maćkiem Kowalskim do miejsca, które przyniosło mi dotychczas kilkadziesiąt „życiówek”. Niegdyś często jeździliśmy w tamte strony. Gabryś jeszcze „w moim brzuchu” obserwował sterniczkę jamajską.
            Musieliśmy tam być przed świtem, bo ptaki nie czekają na nikogo. Żuraw miał najprawdopodobniej zostać na noclegowisku z naszymi rodzimymi żurawiami i gęgawami na jednym ze stawów w miejscowości Grabownica. Było jeszcze ciemno, jak dojechaliśmy na mały parking. Trzeba było jeszcze tylko dojść parę kroków do wieży, z której wszyscy obserwowali nieoczekiwanego przybysza. Trudno było jeszcze cokolwiek dostrzec o 5 rano, gdy na wieży spotkaliśmy Sergiusza Nizińskiego z kolegą, ale szybko się rozwidniało i sylwetka wyłoniła się z mroku. Żuraw stepowy ku naszemu zdziwieniu wolał towarzystwo gęsi i to miało swoje minusy, gdyż zerwał się tuż po piątej, kiedy jego towarzyszki ruszyły na żerowiska, podczas gdy, żurawie Grus grus, zostały.   
            Mogliśmy po prostu złożyć lunety i wracać do domu, odhaczając na liście życiowej nowy, 331 gatunek, w moim przypadku. Jednak mimo tego, że długo patrzyliśmy na ptaka, a Tomkowi udało się nawet zrobić parę zdjęć digi i film, chcieliśmy go jeszcze zobaczyć. W końcu taka okazja zdarzyła się w Polsce pierwszy raz od 1912 roku! Postanowiliśmy, że pojeździmy jeszcze po polach i poszukamy go. Dołączył do nas jeszcze Grzesiek Kaczorowski i Adam Chlebowski. Znaliśmy nazwę miejscowości, wokół której rozciągały się upodobane przez żurawia pola. Jechaliśmy więc i szukaliśmy żurawi po drodze. Piękny wschód słońca, setki szpaków i żurawi klangor, czego chcieć więcej. Trochę zamarudziliśmy po drodze, podczas gdy Adam Chlebowski kręcił już piękny film z żurawiem na zielonej trawce w Bracławiu. Dojechaliśmy do niego, ale już się zrywał i poszybował gdzieś z gęsiami. Obserwatorzy rozdzielili się i szukaliśmy dalej po wioskach i polach. Dodatkowo wpadł mi bonus do rocznego – kania ruda!

            Po jakimś czasie, poddaliśmy się i zwyczajem obserwatorów z dnia poprzedniego, wróciliśmy na wieżę w Grabownicy. To była dobra decyzja, bo żuraw wrócił „na stare śmieci”. Obserwatorów pojawiło się też więcej, aby go uwiecznić. Spotkaliśmy między innymi Tomka Kobylasa czy Jacka Wyrwała. Rozmowy na ptakach to podstawa, a było o czym. Ptak był naprawdę piękny – smukły, delikatny, można by rzec, wręcz filigranowy. O naszych „wyczesach drapolowych” – mam tu na myśli oczywiście nasze rarogi z Płaskowyżu Głubczyckiego, w Polsce się mówi, bo to wspaniały rok na te duże sokoły. Miło było pogawędzić, ale trzeba było wracać. Jak dobrze, że z sukcesem! „Ptaszenia” zawsze jest mało, nawet jeśli robi się to od 3 w nocy, ale to nie było nasze ostatnie słowo w tym roku.