sobota, 16 sierpnia 2014

Łyknąć jak…. pelikan (10.08.2014)



           Z natury jestem sową. Od zawsze lubiłam przesiadywać nocami i tłumaczyć angielskojęzyczne filmy albo grać w „Diablo” godzinami. Najbardziej znienawidzonym przeze mnie głosem ptasim już na zawsze pozostanie „gruchanie” sierpówki w pobliżu mojego okna.  Kiedy urodził się mój pierwszy syn Gabryś, musiałam się zmienić w skowronka, ale nigdy nie przestałam być sową, najwyraźniej jest ze mnie taka hybryda – alauda noctua.
                Ostatniej niedzieli o godzinie 6:00, spałam sobie smacznie, kiedy Tomek, który też powinien był jeszcze smacznie spać po 20 godzinach pracy, obudził mnie tymi słowami: „Wstawaj szybko, jest pelikan kędzierzawy w Dolinie Baryczy”. Nie będąc pewna, czy to jawa czy sen, zapytałam po prostu: „Serio?”. „Tak,” – usłyszałam, „Twoja Mama już jedzie”. To stwierdzenie było już tak prawdopodobne, że obudziłam się na dobre, szybko się ubrałam i ruszyliśmy po resztę ekipy. Jak ja to lubię – stara gwardia OGO, nowa przygoda, po kilku miesiącach siedzenia w domu, znowu ruszamy!
                 Powszechnie, okres wakacyjny określa się jako „sezon ogórkowy”. Wszyscy odpoczywają, nic nie robią (chyba, że mają dzieci), nawet seriale nie lecą w telewizji, tylko powtarzają odcinki. W świecie ptaków zaczynają się jednak przetasowania, zdarzają się niespodzianki – przelotne. Tego dnia cieszyliśmy się pełnią lata, humory nam dopisywały, pogoda – wymarzona na obserwacje, czego chcieć więcej? Jednak, gdy byliśmy już niedaleko miejscowości Potasznia, odebraliśmy dwa niepokojące telefony. Najpierw zadzwonił Adaś Kuźnia, stojący na straży od rana, że jakiś facet kręci się w okolicy stawu, gdzie siedzi ptak i próbuje go przepłoszyć, strzelając z dubeltówki. Bardzo nas to zmartwiło, ale już nie mogliśmy zawrócić. Adaś podjął próbę rozmowy z NOS „Niezidentyfikowanym Obiektem Strzelającym” (po angielsku byłoby USO „Unidentified Shooting Object”) i udało się usunąć tę przeszkodę z naszej drogi. Potem jednak zadzwonił Marian Domagała, (który na miejscu przypomniał mi, że, kiedy byliśmy razem na ibisie kasztanowatym, ja „przewidziałam”, iż następnym razem spotkamy się na pelikanie), że jest na miejscu, ale ptak się spłoszył pod wpływem wystrzałów i krąży nad zbiornikiem. Czy znowu usiądzie? Czy go znajdziemy, jak odleci? Nie… to był tylko żart – mogliśmy się tego spodziewać – typowy żart dla napalonych („zapalonych”, chciałam powiedzieć) tłiczerów – nie raz takim raczyliśmy naszych kolegów!
                Dwóch „naszych” ludzi na miejscu z lunetami doprowadziło nas do Stawu Kaczego. Pelikana nie trzeba było długo szukać: duży, piękny ptak – marzenie. Wreszcie mogłam wypróbować swoją nową, wygraną podczas VI Rajdu Ptasiarzy lornetkę. Zaczęła się sesja fotograficzna. Chciałam uwiecznić ten moment (szybkie „selfie” z pelikanem w tle dla potomności), żeby się pochwalić wspaniałą obserwacją. Potem oczywiście „grupówka” z chłopakami, chwilka rozmowy i ruszamy dalej.
                Dzień jeszcze młody, a po drodze znane nam stawy w Bielicach i Przygorzeli – może tym razem uda nam się „wyczesać” coś własnego? Michał Zawadzki liczył właśnie łabędzie na stawach niedaleko Tomka Babci, kiedy zobaczyliśmy, że rozmawia przez telefon. Podszedł do Tomka i powiedział tylko jemu na ucho, chcąc zobaczyć najpierw jego reakcję na tę nietypową wiadomość. Znowu żart – pomyślałam, chcą mnie wkręcić, jak zwykle. Niestety, tym razem to nie był żart. Niewiarygodne – pelikan okazuje się być uciekinierem z niewoli – pelikanem małym, a nie, jak myśleliśmy, kędzierzawym. Profesor Tadeusz Stawarczyk podzielił się ze wszystkimi analizą cech na stronie birdwatching.pl – tam Tomek znalazł potem tę informację. A Adaś miał wątpliwości – powtarzaliśmy sobie zawiedzeni, gdy wracaliśmy do domu.
                Ruszyliśmy jeszcze do Przygorzeli, ale naszych „rarytów” tym razem nie znaleźliśmy. W międzyczasie chłopcy wykonali kilka telefonów do ekip, które już jechały na miejsce – niektórzy zdążyli właśnie tam dotrzeć, żeby obejść się smakiem, inni pomyśleli, że skoro i tak są w drodze, to pojadą zobaczyć i tego, „niesławnego” pelikana, jeszcze inni – zrezygnowali. Mimo wszystko, atmosfera w naszych szeregach się nie zepsuła. Cieszyliśmy się ze wspólnej wyprawy, gdyż tak dawno nie jeździliśmy na ptaki w takim składzie. Kolejna przygoda tuż przed nami, można by powtórzyć za hobbitem Bilbem z Władcy Pierścieni J.R.R. Tolkiena:

 A droga wiedzie w przód i w przód
Choć zaczęła się tuż za progiem –
I w dal przede mną mknie na wschód,
A ja wciąż za nią – tak jak mogę…
Skorymi stopy za nią w ślad –
Aż w szerszą się rozpłynie drogę,
Gdzie strumień licznych dróg już wpadł…
A potem dokąd? – rzec nie mogę[1].

A ptaki z pewnością nie raz jeszcze spłatają nam figle; my jednak złapiemy przynętę, jakże by inaczej, taka już nasza koczownicza natura. Byleby już nie łykać jak pelikany!


                                           
                                            Obserwujemy... Fot. Maciej Kowalski


                                       
                                         Digi, "for the record". Fot. Tomasz Tańczuk.



 "Selfie" z pelikanem małym w tle, w kolczykach z flamingami (których  niestety nie widać). Fot. Agnieszka Tańczuk.



Nasza drużyna: Marian Domagała, Adam Kuźnia, Michał Zawadzki, Tomasz Tańczuk, ja, Maciej Kowalski. Fot. Maciej Kowalski.


 Krótki filmik zrobiony przez Tomka. Ptaszek ładnie współpracował.





[1] J.R.R. Tolkien, Władca Pierścieni. Drużyna Pierścienia, Warszawa 2001, s. 59.