niedziela, 1 stycznia 2017

Wyczekany

            Każdy ptasiarz ma takie gatunki, o których marzy. Ja mam takich wiele, ale na mojej liście „must see” od zawsze były żwirowce. Nawet na naszej poczciwej Opolszczyźnie jest parę stwierdzeń. Ostatnimi czasu dużo jeździliśmy po polach, szukając rarogów i kurhanników. Byliśmy też na mornelach, które odkrył Zawa, ale ze żwirowcem nigdy nie było łatwo. Na Lubelszczyźnie były w tym czasie już trzy stwierdzenia i skręcało mnie w żołądku. To było zbyt daleko, by wszystko rzucić i jechać „twiczować”, zwłaszcza, że zaczął się nowy rok szkolny, a co za tym idzie, inny dzień niż weekend nie wchodził w grę.
            Nadal penetrowaliśmy z Dziećmi PG i odkrywaliśmy nowe stanowiska rarogów, a także własnego, młodego kurhannika, w drodze do Czech. Bardzo brakowało nam jednak jakiejś odmiany. I nasze marzenia się spełniły.
            Po ciężkim, pierwszym tygodniu pracy, Tomek miał, o dziwo, pierwszą wolną sobotę od wielu miesięcy. Dzieci trochę przeziębione zostały pod opieką moich rodziców, żebyśmy my o 4:30 mogli wyruszyć. Kierunek: Zbiornik Mietkowski, cel: żwirowiec stepowy. Zabraliśmy też Maćka Kowalskiego, który po wyprawie na Lubelszczyznę, wrócił jednak bez nordmanni na swojej liście, z powodu zepsutego samochodu. To już drugie miejsce w ciągu ostatniego miesiąca, gdzie oczy wszystkich skierowane zostały na Dolny Śląsk. Mietków był dla nas ostatnio dosyć pechowy – wciąż pamiętaliśmy rybitwę różową, która nam zwiała, ale co było, a nie jest nie pisze się w rejestr. Pojechaliśmy pełni nadziei na kolejny sukces po również „stepowym” – żurawiu.
            Na miejscu spotkaliśmy Andrzeja Kąkola i Piotra Łagosza ze znajomymi. Słońce bardzo nieśmiało jeszcze przebijało się przez chmury i nie było szans, żeby dostrzec cokolwiek na wyspie, gdzie był widziany dnia poprzedniego. Zaczęliśmy więc szukać za korzeniami wystającymi z dna zbiornika. Miejsce bardzo malownicze, ale do obserwacji dosyć małego ptaka, dosyć niewdzięczne. Wtedy Andrzej go zauważył. Przyłożyliśmy oczy do lunety, a potem znaleźliśmy go w swoich. Było jeszcze wcześnie, mnóstwo czasu na lepszą dokumentację fotograficzną i filmową. Pogoda wymarzona, robiło się coraz cieplej aż wreszcie gorąco: od kilkunastu stopni, kiedy wyjeżdżaliśmy do 30, kiedy wróciliśmy do Opola koło 14. Żwirowiec często chował się za korzenie, ale zawsze wychodził, albo my zmienialiśmy kąt obserwacji. Do ptaka dołączyły jeszcze marchewy i Tomek zrobił wyjątkowe zdjęcie całej trojki.
            Zmieniliśmy potem miejsce obserwacji na nieco bliższe, jednak na tyle odległe, żeby nie niepokoić ptaka. Żwirowiec otwierał dziob i łapał jakieś owady, czyścił się, a nawet w pewnym momencie poderwał się do lotu. Myśleliśmy, że już nie wróci, ale wylądował w morzu siewek.
            Oprócz żwirowca, mogliśmy też obserwować polowanie rybołowów oraz biegusy małe, których jeszcze w tym roku nie widzieliśmy. Były też alpinki, biegusy rdzawe i krzywodziobe, a także kilka kwokaczy.
Opuściliśmy Mietków dopiero, kiedy żwirowiec wzbił się wysoko nad lasem i zniknął z pola widzenia. Z relacji kolejnych obserwatorów wiem, że wrócił, gdyż następnego dnia dalej można go było tam obserwować.
Wyjątkowy ptak – wiem, o wszystkich tak mówię, ale ten naprawdę nie przypomina żadnego innego. Jest jakby połączeniem sokoła, jerzyka i jaskółki – jak powiedział mi Tomek Kobylas podczas jednej z rozmów. Coś w ty jest. Jeździliśmy za nim, kiedy wracaliśmy z nad morza, bez sukcesu, a za jego rzadszym w Polsce, kuzynem – żwirowcem łąkowym, byliśmy na Zatorze nawet dwa razy, bezskutecznie. Stąd też ten sukces mnożę razy dwa. Kiedy szliśmy do samochodu, poznałam osobiście Tadeusza Draznego, który pamiętał jaki mam licznik w „życiówce” i z żartem stwierdził, że go wyprzedziłam tym „tłiczem” – tak, 332!    
Dzień się dla nas jeszcze nie skończył, gdyż zanim wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu, pojechaliśmy jeszcze z Krzysiem Żarkowskim na pobliskiego raroga w Kątkach. W tym roku był to chyba najczęstszy rzadki ptak, jakiego widzieliśmy u nas na PiDżi, ale rarogiem nie pogardziliśmy, tym bardziej, że Tomkowi udało się zrobić fajne zdjęcie, a także była okazja, żeby pogadać ze starym znajomym, a to zawsze cieszy.  

Wisielczy humor i zmęczenie, jakie przytłaczało mnie od kilku dni, a ciągnęło się nawet dłużej, zostały rozwiane przez świst skrzydeł i wiatr we włosach. Wrócił optymizm i nadzieja na przyszłość, że ten rok lepiej się skończy niż się zaczął.    



Zdjęcie użytkownika Birding Poland.
Żwirek i marchewy. Fot. Tomasz Tańczuk






Dwie bezsenne noce: czyli sowy i żuraw stepowy


         Prawdziwa pasja nie umiera nigdy, tylko szuka ujścia gdzie się tylko da. Nawet gdy los podcina ci skrzydła, co w przypadku obserwowania ptaków, potrafi być dużym problemem :-), co cię nie zabije, to cię wzmocni.
            Opolskie Towarzystwo Przyrodnicze, którego jestem współzałożycielem i członkiem organizowało Pierwszą Opolską Noc Przyrodników. Nie mogłam dużo pomóc przy samej organizacji ze względu na brak czasu, ale zgłosiłam się do wygłoszenia prelekcji pt. „Sowy w naturze i kulturze”. Było to świetne przeżycie! Lubię występować publicznie, a tym razem dzieliłam scenę z osobą, która rozbudziła we mnie moją pasję do ptaków na samym początku moich obserwacji – dr Grzegorzem Hebdą z Uniwersytetu Opolskiego, który mówił o nietoperzach. Pogodna, choć dosyć chłodna noc, piękna polana na Wyspie Bolko w środku miasta, jednak z dala od gwaru, kilku znajomych, grono słuchaczy. Stresik był, ale wszystko poszło dobrze: garść ciekawostek podobała się zebranym. Prelekcję wygłosiłam o 21:00, z drobnym poślizgiem, więc kiedy byłam w domu, wszyscy już spali. Jednak długo nie mogłam zasnąć. Dziewczynę Zawy, Gosię, użądlił szerszeń, zwabiony do światła, gdzie przyrodnicy obserwowali owady. Noga obolała, spuchnięta, ale… No właśnie, dla pasji swojego ukochanego można się poświecić. Jeszcze tej samej nocy, Zawa pojechał do Doliny Baryczy na żurawia stepowego.
            A my? Dla nas wyprawa w środku nocy na ptaki to wyzwanie logistyczne. W ciągu dnia, nie byłoby problemu: śniadanie, szybki obiad na miejscu albo na wynos i w drogę razem z dziećmi, ale w nocy, ktoś musiał z nimi zostać. Udało się, moja mama, mimo znanych już komentarzy, że zwariowaliśmy i itp. została z dziećmi, a my ruszyliśmy z Maćkiem Kowalskim do miejsca, które przyniosło mi dotychczas kilkadziesiąt „życiówek”. Niegdyś często jeździliśmy w tamte strony. Gabryś jeszcze „w moim brzuchu” obserwował sterniczkę jamajską.
            Musieliśmy tam być przed świtem, bo ptaki nie czekają na nikogo. Żuraw miał najprawdopodobniej zostać na noclegowisku z naszymi rodzimymi żurawiami i gęgawami na jednym ze stawów w miejscowości Grabownica. Było jeszcze ciemno, jak dojechaliśmy na mały parking. Trzeba było jeszcze tylko dojść parę kroków do wieży, z której wszyscy obserwowali nieoczekiwanego przybysza. Trudno było jeszcze cokolwiek dostrzec o 5 rano, gdy na wieży spotkaliśmy Sergiusza Nizińskiego z kolegą, ale szybko się rozwidniało i sylwetka wyłoniła się z mroku. Żuraw stepowy ku naszemu zdziwieniu wolał towarzystwo gęsi i to miało swoje minusy, gdyż zerwał się tuż po piątej, kiedy jego towarzyszki ruszyły na żerowiska, podczas gdy, żurawie Grus grus, zostały.   
            Mogliśmy po prostu złożyć lunety i wracać do domu, odhaczając na liście życiowej nowy, 331 gatunek, w moim przypadku. Jednak mimo tego, że długo patrzyliśmy na ptaka, a Tomkowi udało się nawet zrobić parę zdjęć digi i film, chcieliśmy go jeszcze zobaczyć. W końcu taka okazja zdarzyła się w Polsce pierwszy raz od 1912 roku! Postanowiliśmy, że pojeździmy jeszcze po polach i poszukamy go. Dołączył do nas jeszcze Grzesiek Kaczorowski i Adam Chlebowski. Znaliśmy nazwę miejscowości, wokół której rozciągały się upodobane przez żurawia pola. Jechaliśmy więc i szukaliśmy żurawi po drodze. Piękny wschód słońca, setki szpaków i żurawi klangor, czego chcieć więcej. Trochę zamarudziliśmy po drodze, podczas gdy Adam Chlebowski kręcił już piękny film z żurawiem na zielonej trawce w Bracławiu. Dojechaliśmy do niego, ale już się zrywał i poszybował gdzieś z gęsiami. Obserwatorzy rozdzielili się i szukaliśmy dalej po wioskach i polach. Dodatkowo wpadł mi bonus do rocznego – kania ruda!

            Po jakimś czasie, poddaliśmy się i zwyczajem obserwatorów z dnia poprzedniego, wróciliśmy na wieżę w Grabownicy. To była dobra decyzja, bo żuraw wrócił „na stare śmieci”. Obserwatorów pojawiło się też więcej, aby go uwiecznić. Spotkaliśmy między innymi Tomka Kobylasa czy Jacka Wyrwała. Rozmowy na ptakach to podstawa, a było o czym. Ptak był naprawdę piękny – smukły, delikatny, można by rzec, wręcz filigranowy. O naszych „wyczesach drapolowych” – mam tu na myśli oczywiście nasze rarogi z Płaskowyżu Głubczyckiego, w Polsce się mówi, bo to wspaniały rok na te duże sokoły. Miło było pogawędzić, ale trzeba było wracać. Jak dobrze, że z sukcesem! „Ptaszenia” zawsze jest mało, nawet jeśli robi się to od 3 w nocy, ale to nie było nasze ostatnie słowo w tym roku.