niedziela, 13 listopada 2016

Namiastka morza...


Mietkowskie gęsi

Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje – mówi polskie przysłowie. Czy jest to możliwe w Borzygniewie, popularnie przez nas zwanym „Bożym Gniewem”? Ależ oczywiście, tak często jest z ptakami, które zostają na noclegowisku. Obecność przed świtem – obowiązkowa. Przekonała się o tym grupka prasiarzy, która dziś na Zbiorniku Mietkowskim obserwowała „skuę” – największego i najrzadszego wydrzyka do zobaczenia w Polsce. Radość nas rozpiera, tym bardziej, że ten morski, północny ptak odwiedził nasze poczciwe śląskie śródlądzie, pierwszy raz od około 30 lat! Cieszył nasze oczy zaledwie parę minut, ale były to jedne z najszczęśliwszych chwil mojego życia, przynajmniej ostatnio.
Ale to nie tylko o wydrzyku wielkim będzie ten wpis. Tytuł niniejszego tekstu oznacza obserwacje wydrzyków w ogóle, a widzieliśmy w tym roku całą wielką czwórkę, z czego tylko „ostro stera” nad morzem, reszta to nasze tereny: „długoster” na Zbiorniku Paczkowskim, „tęposter” na tak zwanej „cofce” Zbiornika Otmuchowskiego i dzisiaj „”skua” na Mietkowie. Wow!
To musiała być rekompensata za naszą nieobecność nad Bałtykiem, która jest wręcz konieczna w okresie jesiennym. Udało nam się co prawda wyrwać na jeden dzień na Hel pod przykrywką pracy w Gdańsku na targach fryzjerskich (dzielnie pomagałam mężowi robiąc zdjęcia z imprezy całą niedzielę). Było cudownie – choć przeraźliwie krótko. Szukaliśmy rzadkich trznadli, o których powstało tysiące postów i relacji, niestety bezskutecznie. Jechaliśmy meleksem z przemiłym panem, który opowiadał nam o historii Helu (chociaż w nerwach prosiliśmy go o to, żeby tego nie robił), pędząc zobaczyć „sabinkę” Pawła Malczyka i Wojtka Janeckiego i biegliśmy przez pół plaży, żeby zdyszani oglądać potem tylko alkowate i lodowca (co niektórzy). Zapłaciliśmy majątek za rybę w knajpce poleconej przez pana od meleksa, ale przynajmniej humory nam wróciły i z pełnymi brzuchami znaleźliśmy świstunkę żółtawą, której głos wcześniej nagraliśmy. Poza tym, przemiłe spotkania, otucha w sercu i wyczesany przeze mnie „tristis”, czyli pierwiosnek syberyjski, a wieczorem rozdzieliliśmy się z Zawą i Marianem Domagałą i spędziliśmy przyjemną noc w hotelu w Gdańsku. Z powrotem wracaliśmy bardzo zadowoleni i nuciliśmy nasze ulubione przeboje.
Nad morzem trzeba było jednak być przynajmniej jeszcze raz na „proregulusa”, a także na syberyjskie piękności: płochacza i kląskawkę, nie mówiąc już o bonusie w postaci białorzytki pustynnej. Kwiczeliśmy z Tomkiem z bólu, że nie mogliśmy się ruszyć z domu – Tomek po operacji, chore dzieci, praca w szkole, można by tak wymieniać. Twitcherzy z górnej półki byli nad morzem jeszcze potem, by obserwować burzyki szare, głuptaka czy wreszcie zgubioną przez nas mewę obrożną. To wszystko nas ominęło i można było się załamać, ale… tego nie zrobiliśmy! Ptaki mają skrzydła i lecą – czasem i do nas!
Wracając jednak do wydrzyków. Pierwszym naszym wydrzykiem w tym roku był wydrzyk ostrosterny, którego obserwowaliśmy dobre kilkanaście minut na Wyspie Sobieszewskiej w pobliżu obozu w sierpniu z naszymi dziećmi na wakacjach. To był piękny, słoneczny dzień, a foka prawie jadła nam z ręki. Ptaka wypatrzyłam ja, żeby nie było, i miałam z tego kupę satysfakcji i radochy. Wydrzyk długosterny był następny. Nie musieliśmy daleko jechać, dosłownie na granicę naszego województwa, by pooglądać sobie pływającego ptaka, naszego drugiego w życiu i pobawić się z żabkami – ulubione zajęcie naszych dzieci.  Lato minęło, a jesienią wydrzyk tęposterny dał się nam poobserwować i to była nasza najlepsza obserwacja w życiu tego gatunku, choć pierwszą również mamy z Mietkowa. Najlepsza nie tylko dlatego, że bardzo bliska, przeleciał nad nami naprawdę nisko, ale mogliśmy zobaczyć jego walki z mewami – to był spektakl, razem z Darkiem Świtałą, Martą i Igorem Długoszami. I pomyśleć, że chcieliśmy wtedy jechać na Płaskowyż Głubczycki.
Mietków dał nam wiele nowych gatunków, chociażby wspomnianego „tępostera”, nura czarnoszyjego, biegusa arktycznego, żwirowca stepowego, o którym relacja za chwilę i ja chyba moje pierwsze rzepołuchy widziałam właśnie na wale mietkowskim. To były czasy, ale ptaki wciąż nowe wpadają na listę i nie pozwalają usiąść na laurach. Uczą nas i bawią, jak w najlepszej szkole życia.  

W tym roku mieliśmy namiastkę morza, gdyż byliśmy tam bardzo krótko. Nie udało nam się wyskoczyć na długi listopadowy weekend nad Morze Bałtyckie, nad czym już dzisiaj nie ubolewamy, gdyż „skua” przyleciała do nas. Śródlądzie było naszą namiastką morza, z wydrzykami, nurami i lodówkami z Turawy, a to jeszcze nie koniec roku…

Płatek śniegu w kształcie ptaka (Gwaihir?) na moje kurtce :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz