Prawdziwa
pasja nie umiera nigdy, tylko szuka ujścia gdzie się tylko da. Nawet gdy los
podcina ci skrzydła, co w przypadku obserwowania ptaków, potrafi być dużym
problemem :-), co cię nie zabije, to cię wzmocni.
Opolskie
Towarzystwo Przyrodnicze, którego jestem współzałożycielem i członkiem
organizowało Pierwszą Opolską Noc Przyrodników. Nie mogłam dużo pomóc przy
samej organizacji ze względu na brak czasu, ale zgłosiłam się do wygłoszenia
prelekcji pt. „Sowy w naturze i kulturze”. Było to świetne przeżycie! Lubię
występować publicznie, a tym razem dzieliłam scenę z osobą, która rozbudziła we
mnie moją pasję do ptaków na samym początku moich obserwacji – dr Grzegorzem
Hebdą z Uniwersytetu Opolskiego, który mówił o nietoperzach. Pogodna, choć
dosyć chłodna noc, piękna polana na Wyspie Bolko w środku miasta, jednak z dala
od gwaru, kilku znajomych, grono słuchaczy. Stresik był, ale wszystko poszło
dobrze: garść ciekawostek podobała się zebranym. Prelekcję wygłosiłam o 21:00,
z drobnym poślizgiem, więc kiedy byłam w domu, wszyscy już spali. Jednak długo
nie mogłam zasnąć. Dziewczynę Zawy, Gosię, użądlił szerszeń, zwabiony do
światła, gdzie przyrodnicy obserwowali owady. Noga obolała, spuchnięta, ale… No
właśnie, dla pasji swojego ukochanego można się poświecić. Jeszcze tej samej
nocy, Zawa pojechał do Doliny Baryczy na żurawia stepowego.
A my?
Dla nas wyprawa w środku nocy na ptaki to wyzwanie logistyczne. W ciągu dnia,
nie byłoby problemu: śniadanie, szybki obiad na miejscu albo na wynos i w drogę
razem z dziećmi, ale w nocy, ktoś musiał z nimi zostać. Udało się, moja mama, mimo
znanych już komentarzy, że zwariowaliśmy i itp. została z dziećmi, a my
ruszyliśmy z Maćkiem Kowalskim do miejsca, które przyniosło mi dotychczas kilkadziesiąt
„życiówek”. Niegdyś często jeździliśmy w tamte strony. Gabryś jeszcze „w moim
brzuchu” obserwował sterniczkę jamajską.
Musieliśmy
tam być przed świtem, bo ptaki nie czekają na nikogo. Żuraw miał najprawdopodobniej
zostać na noclegowisku z naszymi rodzimymi żurawiami i gęgawami na jednym ze
stawów w miejscowości Grabownica. Było jeszcze ciemno, jak dojechaliśmy na mały
parking. Trzeba było jeszcze tylko dojść parę kroków do wieży, z której wszyscy
obserwowali nieoczekiwanego przybysza. Trudno było jeszcze cokolwiek dostrzec o
5 rano, gdy na wieży spotkaliśmy Sergiusza Nizińskiego z kolegą, ale szybko się
rozwidniało i sylwetka wyłoniła się z mroku. Żuraw stepowy ku naszemu
zdziwieniu wolał towarzystwo gęsi i to miało swoje minusy, gdyż zerwał się tuż
po piątej, kiedy jego towarzyszki ruszyły na żerowiska, podczas gdy, żurawie Grus grus, zostały.
Mogliśmy
po prostu złożyć lunety i wracać do domu, odhaczając na liście życiowej nowy,
331 gatunek, w moim przypadku. Jednak mimo tego, że długo patrzyliśmy na ptaka,
a Tomkowi udało się nawet zrobić parę zdjęć digi i film, chcieliśmy go jeszcze
zobaczyć. W końcu taka okazja zdarzyła się w Polsce pierwszy raz od 1912 roku! Postanowiliśmy,
że pojeździmy jeszcze po polach i poszukamy go. Dołączył do nas jeszcze
Grzesiek Kaczorowski i Adam Chlebowski. Znaliśmy nazwę miejscowości, wokół której
rozciągały się upodobane przez żurawia pola. Jechaliśmy więc i szukaliśmy
żurawi po drodze. Piękny wschód słońca, setki szpaków i żurawi klangor, czego
chcieć więcej. Trochę zamarudziliśmy po drodze, podczas gdy Adam Chlebowski
kręcił już piękny film z żurawiem na zielonej trawce w Bracławiu. Dojechaliśmy
do niego, ale już się zrywał i poszybował gdzieś z gęsiami. Obserwatorzy
rozdzielili się i szukaliśmy dalej po wioskach i polach. Dodatkowo wpadł mi
bonus do rocznego – kania ruda!
Po
jakimś czasie, poddaliśmy się i zwyczajem obserwatorów z dnia poprzedniego,
wróciliśmy na wieżę w Grabownicy. To była dobra decyzja, bo żuraw wrócił „na
stare śmieci”. Obserwatorów pojawiło się też więcej, aby go uwiecznić.
Spotkaliśmy między innymi Tomka Kobylasa czy Jacka Wyrwała. Rozmowy na ptakach
to podstawa, a było o czym. Ptak był naprawdę piękny – smukły, delikatny, można
by rzec, wręcz filigranowy. O naszych „wyczesach drapolowych” – mam tu na myśli
oczywiście nasze rarogi z Płaskowyżu Głubczyckiego, w Polsce się mówi, bo to
wspaniały rok na te duże sokoły. Miło było pogawędzić, ale trzeba było wracać.
Jak dobrze, że z sukcesem! „Ptaszenia” zawsze jest mało, nawet jeśli robi się
to od 3 w nocy, ale to nie było nasze ostatnie słowo w tym roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz