niedziela, 1 stycznia 2017

Dwie bezsenne noce: czyli sowy i żuraw stepowy


         Prawdziwa pasja nie umiera nigdy, tylko szuka ujścia gdzie się tylko da. Nawet gdy los podcina ci skrzydła, co w przypadku obserwowania ptaków, potrafi być dużym problemem :-), co cię nie zabije, to cię wzmocni.
            Opolskie Towarzystwo Przyrodnicze, którego jestem współzałożycielem i członkiem organizowało Pierwszą Opolską Noc Przyrodników. Nie mogłam dużo pomóc przy samej organizacji ze względu na brak czasu, ale zgłosiłam się do wygłoszenia prelekcji pt. „Sowy w naturze i kulturze”. Było to świetne przeżycie! Lubię występować publicznie, a tym razem dzieliłam scenę z osobą, która rozbudziła we mnie moją pasję do ptaków na samym początku moich obserwacji – dr Grzegorzem Hebdą z Uniwersytetu Opolskiego, który mówił o nietoperzach. Pogodna, choć dosyć chłodna noc, piękna polana na Wyspie Bolko w środku miasta, jednak z dala od gwaru, kilku znajomych, grono słuchaczy. Stresik był, ale wszystko poszło dobrze: garść ciekawostek podobała się zebranym. Prelekcję wygłosiłam o 21:00, z drobnym poślizgiem, więc kiedy byłam w domu, wszyscy już spali. Jednak długo nie mogłam zasnąć. Dziewczynę Zawy, Gosię, użądlił szerszeń, zwabiony do światła, gdzie przyrodnicy obserwowali owady. Noga obolała, spuchnięta, ale… No właśnie, dla pasji swojego ukochanego można się poświecić. Jeszcze tej samej nocy, Zawa pojechał do Doliny Baryczy na żurawia stepowego.
            A my? Dla nas wyprawa w środku nocy na ptaki to wyzwanie logistyczne. W ciągu dnia, nie byłoby problemu: śniadanie, szybki obiad na miejscu albo na wynos i w drogę razem z dziećmi, ale w nocy, ktoś musiał z nimi zostać. Udało się, moja mama, mimo znanych już komentarzy, że zwariowaliśmy i itp. została z dziećmi, a my ruszyliśmy z Maćkiem Kowalskim do miejsca, które przyniosło mi dotychczas kilkadziesiąt „życiówek”. Niegdyś często jeździliśmy w tamte strony. Gabryś jeszcze „w moim brzuchu” obserwował sterniczkę jamajską.
            Musieliśmy tam być przed świtem, bo ptaki nie czekają na nikogo. Żuraw miał najprawdopodobniej zostać na noclegowisku z naszymi rodzimymi żurawiami i gęgawami na jednym ze stawów w miejscowości Grabownica. Było jeszcze ciemno, jak dojechaliśmy na mały parking. Trzeba było jeszcze tylko dojść parę kroków do wieży, z której wszyscy obserwowali nieoczekiwanego przybysza. Trudno było jeszcze cokolwiek dostrzec o 5 rano, gdy na wieży spotkaliśmy Sergiusza Nizińskiego z kolegą, ale szybko się rozwidniało i sylwetka wyłoniła się z mroku. Żuraw stepowy ku naszemu zdziwieniu wolał towarzystwo gęsi i to miało swoje minusy, gdyż zerwał się tuż po piątej, kiedy jego towarzyszki ruszyły na żerowiska, podczas gdy, żurawie Grus grus, zostały.   
            Mogliśmy po prostu złożyć lunety i wracać do domu, odhaczając na liście życiowej nowy, 331 gatunek, w moim przypadku. Jednak mimo tego, że długo patrzyliśmy na ptaka, a Tomkowi udało się nawet zrobić parę zdjęć digi i film, chcieliśmy go jeszcze zobaczyć. W końcu taka okazja zdarzyła się w Polsce pierwszy raz od 1912 roku! Postanowiliśmy, że pojeździmy jeszcze po polach i poszukamy go. Dołączył do nas jeszcze Grzesiek Kaczorowski i Adam Chlebowski. Znaliśmy nazwę miejscowości, wokół której rozciągały się upodobane przez żurawia pola. Jechaliśmy więc i szukaliśmy żurawi po drodze. Piękny wschód słońca, setki szpaków i żurawi klangor, czego chcieć więcej. Trochę zamarudziliśmy po drodze, podczas gdy Adam Chlebowski kręcił już piękny film z żurawiem na zielonej trawce w Bracławiu. Dojechaliśmy do niego, ale już się zrywał i poszybował gdzieś z gęsiami. Obserwatorzy rozdzielili się i szukaliśmy dalej po wioskach i polach. Dodatkowo wpadł mi bonus do rocznego – kania ruda!

            Po jakimś czasie, poddaliśmy się i zwyczajem obserwatorów z dnia poprzedniego, wróciliśmy na wieżę w Grabownicy. To była dobra decyzja, bo żuraw wrócił „na stare śmieci”. Obserwatorów pojawiło się też więcej, aby go uwiecznić. Spotkaliśmy między innymi Tomka Kobylasa czy Jacka Wyrwała. Rozmowy na ptakach to podstawa, a było o czym. Ptak był naprawdę piękny – smukły, delikatny, można by rzec, wręcz filigranowy. O naszych „wyczesach drapolowych” – mam tu na myśli oczywiście nasze rarogi z Płaskowyżu Głubczyckiego, w Polsce się mówi, bo to wspaniały rok na te duże sokoły. Miło było pogawędzić, ale trzeba było wracać. Jak dobrze, że z sukcesem! „Ptaszenia” zawsze jest mało, nawet jeśli robi się to od 3 w nocy, ale to nie było nasze ostatnie słowo w tym roku.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz