środa, 22 stycznia 2014

Krótka wycieczka na uszatki, czyli przyjemne z pożytecznym (20.01.2014)


Pechowy dzień… Tak pomyślałam, kiedy wstałam rano 20 stycznia, a za oknem padał deszcz. Byłam umówiona z członkami mojego Koła ornitologiczno-językowego: Natalią Burzyńską, Aleksandrą Jarosz, Michałem Ćwikłą i Dawidem Taborem na wycieczkę na cmentarz komunalny w Opolu, gdzie, jak donosił nasz przewodnik – Maciek Kowalski – Pan Maciek, jeszcze przed paroma dniami obserwował kilkanaście zimujących uszatek. Wycieczka zapowiadała się świetnie – raczej pewna obserwacja ptaków i to w większej liczbie, moi uczniowie nigdy ich jeszcze nie widzieli, a akurat przerabialiśmy temat sów w Polsce na zajęciach naszego koła. Co więcej, nie musieliśmy się „tłuc” autobusem, tylko miał nas podwieźć ojciec Oli, a więc, można by rzec, cieplarniane warunki. No właśnie, a skoro już jesteśmy przy cieplarnianych warunkach, tegoroczna zima rozpieszczała nas ciepłą jak na tę porę roku pogodą. Jeszcze dzień wcześniej byliśmy z dziećmi (naszymi prywatnymi) nad Zbiornikiem Turawskim, gdzie obserwowaliśmy trzy pary bielaczków – Gabryś, nasz starszy, niespełna pięcioletni synek, widział te ptaki po raz pierwszy w życiu. Po tym wydarzeniu, zapragnął założyć swoją listę „życiową”. Dałam mu specjalną książeczkę i odhaczaliśmy poszczególne gatunki. Świetnie się przy tym bawiliśmy, śmiejąc się z nazw łacińskich i angielskich. Jesteśmy z niego naprawdę dumni, tym bardziej, że podziela naszą pasję, nasz sposób na życie. W niedzielne popołudnie słoneczna pogoda przypominała raczej wczesną wiosnę niż środek zimy, stąd też załamałam się, kiedy w poniedziałek wszystko się zmieniło. Zastanawiałam się, czy taki wypad w deszczu ma w ogóle sens. Gdyby nie to, że zaangażowałam w całą wprawę również i rodzica jednej z dziewczynek i to, że dzieci bardzo się cieszyły na zajęcia w terenie, pewnie przełożyłabym wycieczkę.
Tak więc pojechaliśmy. Na domiar złego, rozładował mi się telefon i nie mogłam zadzwonić do Maćka, że wyjeżdżamy spod budynku szkoły o 14:35. Dałam mu znać na facebooku, ale nie odpowiadał. Tkwiąc w przekonaniu, że szczegóły ustaliliśmy przecież dzień wcześniej, pojechaliśmy we czwórkę (ja, Natalia, Ola i Michał, gdyż Dawid był nieobecny), licząc, że Maciek będzie czekał na nas na miejscu, ewentualnie, chwilę na niego poczekamy. 
Korków na drogach jeszcze nie było, więc szybko dojechaliśmy na miejsce. W podziękowaniu za przysługę, wręczyłam tacie Oli piękny plakat z orlikiem grubodziobym (pewnie Ola go zarekwiruje), wyjaśniając rangę tego wydarzenia – w końcu to wielka rzadkość, nawet w skali Europy. Uczniowie otrzymali ode mnie zakładki i naklejki, w tym również z sowami – z logo Wielkopolskiego Parku Narodowego. Na miejscu wciąż padało, telefon też mi padł i kiedy Maćka nie było jakieś dziesięć minut od umówionego czasu spotkania, zadzwoniłam z telefonu Oli. Niestety nie znałam numeru Maćka na pamięć, zadzwoniłam więc do mojego Tomka, żeby oddzwonił do niego. Tomek jakąś chwilę nie odbierał i zaczęłam się już stresować. Dobrze, że dzieciaki siedziały sobie w tym czasie w ciepłym samochodzie, śmiejąc się w najlepsze i niczego nie podejrzewając. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że Maciek jest już razem z Tomkiem i są w drodze do nas. Maćka samochód się zepsuł, ale nie mógł mi o tym powiedzieć, bo miałam rozładowany telefon, dogadali się więc z Tomkiem, a ten odebrał Gabrysia z przedszkola i przyjechali razem. Niezła kombinacja, najważniejsze jednak, że skuteczna.
Kiedy tylko chłopcy dotarli na miejsce ruszyliśmy pod wysokie sosny. Uczniowie nie spodziewali się, że sowy będą siedzieć tak wysoko – cóż, takie życie obserwatora. Wytłumaczyłam im potem, że podczas obserwacji ptaków trzeba się liczyć z wszelkimi niedogodnościami. Dzisiaj sami mogli doświadczyć niesprzyjających warunków pogodowych i tego, ze ptaki nie jadły im z ręki. Chwilę trwało zanim wszyscy zobaczyli kilka, co najmniej pięć, skulonych blisko pnia postaci z wystającymi „niby-uszami”. Ja i Maciek służyliśmy lornetką, Ola robiła zdjęcia i pokazywała je uczniom na wyświetlaczu – wszyscy widzieli uszatki, nawet Gabryś, który jeszcze bardziej zapałał miłością obserwatora – kolejny gatunek na jego liście.



Uszatka (Asio otus) wysoko na sośnie - zdjęcia bardzo dokumentacyjne. Fot. Tomasz Tańcuzk.


Koło ornitologiczno-językowe prawie w komplecie (bez Dawida Tabora). Z tyłu: ja z Olą Jarosz, a z przodu Michał Ćwikła i Natalia Burzyńska. Fot. Tomasz Tańczuk.



 
Koło razem z moim synkiem Gabrysiem i naszym przewodnikiem Mackiem Kowalskim. Fot. Tomasz Tańczuk.


Koło ornitologiczno-językowe i Maciek Kowalski - specjalnie na stronę naszego projektu. Fot. Tomasz Tańczuk.


Zostawiłam to zdjęcie, bo jest śmieszne i pokazuje po co my właściwie tam przyszliśmy. Niby ustawieni do zdjęcia jak należy, ale coś przeleciało. Uszatka? Nie, tylko gawron :-) Fot. Tomasz Tańczuk.

Maciek pokazał uczniom pnie okolicznych drzew z odchodami i „sowie skarby”, czyli wypluwki. Dziewczynki nie chciały ich dotknąć, więc ja pokazywałam im, co się może w nich kryć. Michał dzielnie pomagał mi zbierać wypluwki – obiecałam je przynieść na następne zajęcia, rozłożymy je na czynniki pierwsze, i zobaczymy, co sowy jadły. Uwielbiam te „sowie łamigłówki pokarmowe” – zawsze lubiłam się „babrać” w błotku, a to jest o wiele ciekawsze, bo można wyłowić prawdziwe perełki. W liceum chciałam zostać paleontologiem i szukać kości dinozaurów – teraz, w pewnym sensie mi się to spełniło.
 Zrobiliśmy jeszcze kilka zdjęć, żeby uczcić nasz sukces i miłe spotkanie w okolicznościach przyrody. „Przyjemne z pożytecznym” – pomyślałam już po wszystkim. Długi czas dojrzewałam do pomysłu stworzenia Koła ornitologiczno-językowego w Szkole Podstawowej nr 15 w Opolu, w której uczę języka angielskiego. W zeszłym roku szkolnym udało się! Mogłam połączyć moje pasję, pracę z przyjemnością, by „zarażać” innych takim sposobem spędzania wolnego czasu, ale też żeby pokazać uczniom alternatywny sposób na nudne 45 minut lekcji. Ktoś kiedyś powiedział, że prawdziwą pasję można poznać wtedy, kiedy ktoś swoim postępowaniem zachęca innych do rozbudzenia pasji – to jest moja dewiza, moje motto, moja misja…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz