Pechowy dzień…
Tak pomyślałam, kiedy wstałam rano 20 stycznia, a za oknem padał deszcz. Byłam
umówiona z członkami mojego Koła ornitologiczno-językowego: Natalią Burzyńską, Aleksandrą
Jarosz, Michałem Ćwikłą i Dawidem Taborem na wycieczkę na cmentarz komunalny w
Opolu, gdzie, jak donosił nasz przewodnik – Maciek Kowalski – Pan Maciek,
jeszcze przed paroma dniami obserwował kilkanaście zimujących uszatek.
Wycieczka zapowiadała się świetnie – raczej pewna obserwacja ptaków i to w
większej liczbie, moi uczniowie nigdy ich jeszcze nie widzieli, a akurat
przerabialiśmy temat sów w Polsce na zajęciach naszego koła. Co więcej, nie
musieliśmy się „tłuc” autobusem, tylko miał nas podwieźć ojciec Oli, a więc,
można by rzec, cieplarniane warunki. No właśnie, a skoro już jesteśmy przy
cieplarnianych warunkach, tegoroczna zima rozpieszczała nas ciepłą jak na tę
porę roku pogodą. Jeszcze dzień wcześniej byliśmy z dziećmi (naszymi
prywatnymi) nad Zbiornikiem Turawskim, gdzie obserwowaliśmy trzy pary
bielaczków – Gabryś, nasz starszy, niespełna pięcioletni synek, widział te
ptaki po raz pierwszy w życiu. Po tym wydarzeniu, zapragnął założyć swoją listę
„życiową”. Dałam mu specjalną książeczkę i odhaczaliśmy poszczególne gatunki. Świetnie
się przy tym bawiliśmy, śmiejąc się z nazw łacińskich i angielskich. Jesteśmy z
niego naprawdę dumni, tym bardziej, że podziela naszą pasję, nasz sposób na
życie. W niedzielne popołudnie słoneczna pogoda przypominała raczej wczesną
wiosnę niż środek zimy, stąd też załamałam się, kiedy w poniedziałek wszystko
się zmieniło. Zastanawiałam się, czy taki wypad w deszczu ma w ogóle sens. Gdyby
nie to, że zaangażowałam w całą wprawę również i rodzica jednej z dziewczynek i
to, że dzieci bardzo się cieszyły na zajęcia w terenie, pewnie przełożyłabym
wycieczkę.
Tak więc
pojechaliśmy. Na domiar złego, rozładował mi się telefon i nie mogłam zadzwonić
do Maćka, że wyjeżdżamy spod budynku szkoły o 14:35. Dałam mu znać na facebooku, ale nie odpowiadał. Tkwiąc w
przekonaniu, że szczegóły ustaliliśmy przecież dzień wcześniej, pojechaliśmy we
czwórkę (ja, Natalia, Ola i Michał, gdyż Dawid był nieobecny), licząc, że
Maciek będzie czekał na nas na miejscu, ewentualnie, chwilę na niego
poczekamy.
Korków na
drogach jeszcze nie było, więc szybko dojechaliśmy na miejsce. W podziękowaniu
za przysługę, wręczyłam tacie Oli piękny plakat z orlikiem grubodziobym (pewnie
Ola go zarekwiruje), wyjaśniając rangę tego wydarzenia – w końcu to wielka
rzadkość, nawet w skali Europy. Uczniowie otrzymali ode mnie zakładki i
naklejki, w tym również z sowami – z logo Wielkopolskiego Parku Narodowego. Na
miejscu wciąż padało, telefon też mi padł i kiedy Maćka nie było jakieś
dziesięć minut od umówionego czasu spotkania, zadzwoniłam z telefonu Oli.
Niestety nie znałam numeru Maćka na pamięć, zadzwoniłam więc do mojego Tomka,
żeby oddzwonił do niego. Tomek jakąś chwilę nie odbierał i zaczęłam się już
stresować. Dobrze, że dzieciaki siedziały sobie w tym czasie w ciepłym samochodzie,
śmiejąc się w najlepsze i niczego nie podejrzewając. Jakież było moje
zdziwienie, kiedy okazało się, że Maciek jest już razem z Tomkiem i są w drodze
do nas. Maćka samochód się zepsuł, ale nie mógł mi o tym powiedzieć, bo miałam
rozładowany telefon, dogadali się więc z Tomkiem, a ten odebrał Gabrysia z
przedszkola i przyjechali razem. Niezła kombinacja, najważniejsze jednak, że
skuteczna.
Kiedy tylko
chłopcy dotarli na miejsce ruszyliśmy pod wysokie sosny. Uczniowie nie
spodziewali się, że sowy będą siedzieć tak wysoko – cóż, takie życie
obserwatora. Wytłumaczyłam im potem, że podczas obserwacji ptaków trzeba się
liczyć z wszelkimi niedogodnościami. Dzisiaj sami mogli doświadczyć niesprzyjających
warunków pogodowych i tego, ze ptaki nie jadły im z ręki. Chwilę trwało zanim
wszyscy zobaczyli kilka, co najmniej pięć, skulonych blisko pnia postaci z
wystającymi „niby-uszami”. Ja i Maciek służyliśmy lornetką, Ola robiła zdjęcia
i pokazywała je uczniom na wyświetlaczu – wszyscy widzieli uszatki, nawet
Gabryś, który jeszcze bardziej zapałał miłością obserwatora – kolejny gatunek
na jego liście.
Uszatka (Asio otus) wysoko na sośnie - zdjęcia bardzo dokumentacyjne. Fot. Tomasz Tańcuzk.
Koło ornitologiczno-językowe prawie w komplecie (bez Dawida Tabora). Z tyłu: ja z Olą Jarosz, a z przodu Michał Ćwikła i Natalia Burzyńska. Fot. Tomasz Tańczuk.
Koło razem z moim synkiem Gabrysiem i naszym przewodnikiem Mackiem Kowalskim. Fot. Tomasz Tańczuk.
Uszatka (Asio otus) wysoko na sośnie - zdjęcia bardzo dokumentacyjne. Fot. Tomasz Tańcuzk.
Koło ornitologiczno-językowe prawie w komplecie (bez Dawida Tabora). Z tyłu: ja z Olą Jarosz, a z przodu Michał Ćwikła i Natalia Burzyńska. Fot. Tomasz Tańczuk.
Koło razem z moim synkiem Gabrysiem i naszym przewodnikiem Mackiem Kowalskim. Fot. Tomasz Tańczuk.
Koło ornitologiczno-językowe i Maciek Kowalski - specjalnie na stronę naszego projektu. Fot. Tomasz Tańczuk.
Zostawiłam to zdjęcie, bo jest śmieszne i pokazuje po co my właściwie tam przyszliśmy. Niby ustawieni do zdjęcia jak należy, ale coś przeleciało. Uszatka? Nie, tylko gawron :-) Fot. Tomasz Tańczuk.
Maciek pokazał uczniom pnie okolicznych drzew z odchodami i „sowie skarby”, czyli wypluwki. Dziewczynki nie chciały ich dotknąć, więc ja pokazywałam im, co się może w nich kryć. Michał dzielnie pomagał mi zbierać wypluwki – obiecałam je przynieść na następne zajęcia, rozłożymy je na czynniki pierwsze, i zobaczymy, co sowy jadły. Uwielbiam te „sowie łamigłówki pokarmowe” – zawsze lubiłam się „babrać” w błotku, a to jest o wiele ciekawsze, bo można wyłowić prawdziwe perełki. W liceum chciałam zostać paleontologiem i szukać kości dinozaurów – teraz, w pewnym sensie mi się to spełniło.
Zrobiliśmy jeszcze kilka zdjęć, żeby uczcić
nasz sukces i miłe spotkanie w okolicznościach przyrody. „Przyjemne z
pożytecznym” – pomyślałam już po wszystkim. Długi czas dojrzewałam do pomysłu
stworzenia Koła ornitologiczno-językowego w Szkole Podstawowej nr 15 w Opolu, w
której uczę języka angielskiego. W zeszłym roku szkolnym udało się! Mogłam
połączyć moje pasję, pracę z przyjemnością, by „zarażać” innych takim sposobem
spędzania wolnego czasu, ale też żeby pokazać uczniom alternatywny sposób na
nudne 45 minut lekcji. Ktoś kiedyś powiedział, że prawdziwą pasję można poznać
wtedy, kiedy ktoś swoim postępowaniem zachęca innych do rozbudzenia pasji – to jest moja dewiza, moje motto, moja misja…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz