Święta, święta i po świętach –
świąteczna gonitwa za nami, ale jeszcze kilka wolnych dni zostało. Dzieci już
doszły do siebie po fali chorób, a więc my mogliśmy odetchnąć. A gdzie się
najlepiej oddycha pełną piersią? W TERENIE oczywiście. Dwa ostatnie dni starego
roku 2016 i pierwszy dzień nowego roku 2017 obfitowały w ciekawe ornitologiczne
obserwacje – aż się serce cieszy!
30.12.2016 Dzień
pierwszy
W piątek nasza trasa prowadziła w
kierunku Zbiornika Otmuchowskiego, choć zdania były podzielone. Chcieliśmy
spenetrować nasze małe, choć jak zawsze zaskakujące województwo opolskie. Były
też głosy, żeby udać się na PG, ale w końcu Otmuchów wygrał. Z perspektywy
czasu wiem, że wybór był trafiony, chociaż w drodze powrotnej dowiedzieliśmy
się, że Maciek Nagler miał poświerkę na Płaskowyżu. Tak czy inaczej,
zapisywałam wszystkie gatunki, jakie mijaliśmy po drodze – łącznie prawie
dobiliśmy do 50.
Pierwszy przystanek zrobiliśmy w
Malerzowicach i tak z ciekawszych ogorzałka, 80 łabędzi niemych, krakwy i
świstun. Mój zmysł obserwatora i zdwojona czujność po wielu tygodniach bez
wyjazdów na ptaki zaowocował przepiękną obserwacją stada siewek, które okazały
się być siewkami złotymi w liczbie 56, w miejscowości Rusocin.
Najwięcej dał nam jednak stary,
dobry Otmuchów. Mieliśmy tam piękne blaszkodziobe: szlachara, bielaczka, a
także nura czarnoszyjego i leukopkę, był też „stacjonarny” w tamtych rejonach
czarnowron. Ale ciśnienie podniosły nam kormorany, które skrupulatnie
liczyliśmy. W pewnym momencie nad tamą przelatywała mała grupka tych
rybożerców, w tym jeden jakoś wyraźnie mniejszy! Pigmej! Dał się nam nawet
trochę pooglądać bo wracał ze swoimi kuzynami kilkukrotnie, a nawet przeleciał
w niewielkiej odległości nad nami i Zawa zrobił mu super zdjęcie.
Siewki lecą!
Złote!
31.12.2016 Dzień drugi
Sylwester. Nasz kolega Michał
spędzał go ze znajomymi w Brzegu, a my planowaliśmy urządzić krótkie przyjęcie
dla najbliższych. Mieliśmy jednak jeszcze trochę czasu, żeby ruszyć na ptaki.
Wczoraj wybraliśmy Otmuchów, ale Płaskowyż okazał się być numerem jeden w
naszym regionie w ostatnich dniach. Pojechaliśmy więc z Tomkiem zobaczyć
królową Calcarius: poświerkę – małego ziarnojada, którego widzieliśmy tylko
jeden raz w życiu. Po drodze dopisaliśmy do KAŚ 100 potrzeszczy i ruszyliśmy na
PiDżi. Maciek Nagler trzymał rękę na pulsie i donosił uprzejmie, że poświerka
siedzi. Tam było już sporo ludzi, w tym goście z Czech. Miło było pogadać i
poobserwować. Poświerka nie była bardzo płochliwa, ale obserwowaliśmy ją z
pewnej odległości, żeby spokojnie mogła żerować. Piękna, kolorowa ptaszyna na
tle zamarzniętej ziemi i resztek tegorocznej trawy. A w oddali – gęsi i to nie
byle jakie! Kolejną atrakcją była rufikolka – to już nasza druga rzadka gąska
dzień po dniu.
Tak się zakończył ten rok –
najlepiej jak mógł – ptasio. A wieczorem rodzinnie spędzony Sylwester.
A droga wiedzie w przód i w przód...
Nie ma jak zacząć Nowy Rok od
solidnej dawki ptasiego pierza, w formie lotnej, ma się rozumieć. A ponieważ wczoraj nie widzieliśmy się z Zawą
i strasznie się za nim stęskniliśmy, razem pojechaliśmy przeczesać okolicę. Jak
się później okazało, było co czesać i szyki popsuł nam jedynie fakt, że dzień
jeszcze krótki, a my chcieliśmy jeszcze.
Zaczęliśmy od kamionki
„Nutricii”, a tam 2 ogorzałki, gągoły, sporo czernic i mewy srebrzyste na KAŚ,
a także grupka morsów, zażywających orzeźwiających kąpieli w przeręblach. Brrr... Potem w Przyworach zanotowaliśmy ładną,
okrągłą liczbę kokoszek -10 osobników i jednego „świstka” na wagę złota.
Najlepsze jednak czekało na nas w
Kosorowicach. Z ciekawszych do zapisania: 51 czernic, 37 szpaków, samotnik i
pokrzywnica – to już nasza noworoczna tradycja w tych stronach. Oczywiście to
nie wszystko, najlepsze zostawiłam na deser. Wypłoszyliśmy z Zawą niechcący 14
kuropatw, a w małej rzeczce wzdłuż drogi siedział samotnik. Wtedy przeleciał
nam też mały ptaszek „pliszkowatym” lotem – to była pliszka i to górska. Dzisiaj przyszło i mi się wykazać.
Najpierw spłoszyłam kszyka, a potem jeszcze robiąc zdjęcia zimorodkowi, zauważyłam
siwerniaka!!! Chłopcy byli ze mnie bardzo dumni. Na koniec jeszcze udało nam
się poobserwować krzyżodzioby świerkowe. Do domu przyniosłam kilka gałązek
zasuszonej mięty. Co za zapach! Co za dzień! Co za trzy dni!!! Oby takich
więcej w roku.
Nawet w takim gąszczu nie trudno go zauważyć - ten kolor hipnotyzuje!
Kontemplacje zimka...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz