Każdy
ptasiarz ma takie gatunki, o których marzy. Ja mam takich wiele, ale na mojej
liście „must see” od zawsze były żwirowce. Nawet na naszej poczciwej
Opolszczyźnie jest parę stwierdzeń. Ostatnimi czasu dużo jeździliśmy po polach,
szukając rarogów i kurhanników. Byliśmy też na mornelach, które odkrył Zawa,
ale ze żwirowcem nigdy nie było łatwo. Na Lubelszczyźnie były w tym czasie już
trzy stwierdzenia i skręcało mnie w żołądku. To było zbyt daleko, by wszystko
rzucić i jechać „twiczować”, zwłaszcza, że zaczął się nowy rok szkolny, a co za
tym idzie, inny dzień niż weekend nie wchodził w grę.
Nadal
penetrowaliśmy z Dziećmi PG i odkrywaliśmy nowe stanowiska rarogów, a także
własnego, młodego kurhannika, w drodze do Czech. Bardzo brakowało nam jednak
jakiejś odmiany. I nasze marzenia się spełniły.
Po
ciężkim, pierwszym tygodniu pracy, Tomek miał, o dziwo, pierwszą wolną sobotę
od wielu miesięcy. Dzieci trochę przeziębione zostały pod opieką moich
rodziców, żebyśmy my o 4:30 mogli wyruszyć. Kierunek: Zbiornik Mietkowski, cel:
żwirowiec stepowy. Zabraliśmy też Maćka Kowalskiego, który po wyprawie na Lubelszczyznę,
wrócił jednak bez nordmanni na swojej
liście, z powodu zepsutego samochodu. To już drugie miejsce w ciągu ostatniego
miesiąca, gdzie oczy wszystkich skierowane zostały na Dolny Śląsk. Mietków był
dla nas ostatnio dosyć pechowy – wciąż pamiętaliśmy rybitwę różową, która nam
zwiała, ale co było, a nie jest nie pisze się w rejestr. Pojechaliśmy pełni
nadziei na kolejny sukces po również „stepowym” – żurawiu.
Na
miejscu spotkaliśmy Andrzeja Kąkola i Piotra Łagosza ze znajomymi. Słońce
bardzo nieśmiało jeszcze przebijało się przez chmury i nie było szans, żeby
dostrzec cokolwiek na wyspie, gdzie był widziany dnia poprzedniego. Zaczęliśmy
więc szukać za korzeniami wystającymi z dna zbiornika. Miejsce bardzo
malownicze, ale do obserwacji dosyć małego ptaka, dosyć niewdzięczne. Wtedy
Andrzej go zauważył. Przyłożyliśmy oczy do lunety, a potem znaleźliśmy go w
swoich. Było jeszcze wcześnie, mnóstwo czasu na lepszą dokumentację
fotograficzną i filmową. Pogoda wymarzona, robiło się coraz cieplej aż wreszcie
gorąco: od kilkunastu stopni, kiedy wyjeżdżaliśmy do 30, kiedy wróciliśmy do
Opola koło 14. Żwirowiec często chował się za korzenie, ale zawsze wychodził,
albo my zmienialiśmy kąt obserwacji. Do ptaka dołączyły jeszcze marchewy i
Tomek zrobił wyjątkowe zdjęcie całej trojki.
Zmieniliśmy
potem miejsce obserwacji na nieco bliższe, jednak na tyle odległe, żeby nie
niepokoić ptaka. Żwirowiec otwierał dziob i łapał jakieś owady, czyścił się, a
nawet w pewnym momencie poderwał się do lotu. Myśleliśmy, że już nie wróci, ale
wylądował w morzu siewek.
Oprócz
żwirowca, mogliśmy też obserwować polowanie rybołowów oraz biegusy małe,
których jeszcze w tym roku nie widzieliśmy. Były też alpinki, biegusy rdzawe i
krzywodziobe, a także kilka kwokaczy.
Opuściliśmy Mietków dopiero, kiedy
żwirowiec wzbił się wysoko nad lasem i zniknął z pola widzenia. Z relacji
kolejnych obserwatorów wiem, że wrócił, gdyż następnego dnia dalej można go
było tam obserwować.
Wyjątkowy ptak – wiem, o wszystkich
tak mówię, ale ten naprawdę nie przypomina żadnego innego. Jest jakby
połączeniem sokoła, jerzyka i jaskółki – jak powiedział mi Tomek Kobylas
podczas jednej z rozmów. Coś w ty jest. Jeździliśmy za nim, kiedy wracaliśmy z
nad morza, bez sukcesu, a za jego rzadszym w Polsce, kuzynem – żwirowcem
łąkowym, byliśmy na Zatorze nawet dwa razy, bezskutecznie. Stąd też ten sukces
mnożę razy dwa. Kiedy szliśmy do samochodu, poznałam osobiście Tadeusza
Draznego, który pamiętał jaki mam licznik w „życiówce” i z żartem stwierdził,
że go wyprzedziłam tym „tłiczem” – tak, 332!
Dzień się dla nas jeszcze nie
skończył, gdyż zanim wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu, pojechaliśmy
jeszcze z Krzysiem Żarkowskim na pobliskiego raroga w Kątkach. W tym roku był
to chyba najczęstszy rzadki ptak, jakiego widzieliśmy u nas na PiDżi, ale
rarogiem nie pogardziliśmy, tym bardziej, że Tomkowi udało się zrobić fajne
zdjęcie, a także była okazja, żeby pogadać ze starym znajomym, a to zawsze
cieszy.
Wisielczy humor i zmęczenie, jakie
przytłaczało mnie od kilku dni, a ciągnęło się nawet dłużej, zostały rozwiane
przez świst skrzydeł i wiatr we włosach. Wrócił optymizm i nadzieja na
przyszłość, że ten rok lepiej się skończy niż się zaczął.
Żwirek i marchewy. Fot. Tomasz Tańczuk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz