Nasz Hymn VI Rajdu Ptasiarzy:
Ruszajmy w
teren dzielni rycerze,
Niech nikt ze
sobą miecza nie bierze,
Nie bierzcie
również włóczni czy tarczy,
Luneta,
lornetka – to Wam wystarczy.
Dobry słuch i
wprawne oko,
Pal rumaka,
mierz wysoko,
Towarzyszy
zbierzmy w maju,
W nocy, w
dzień na dróg rozstaju,
By odwiedzić rzeki morza,
Stawy, góry,
gołoborza,
Idźmy żwawo
łąką, polem,
Choć
oddzielnie, to wciąż społem.
O
czym śnią ptasiarze…
Czekałam na ten dzień wiele dni. Mój debiut w rajdzie –
tej wspaniałej ptasiej przygodzie z dreszczykiem i … deszczykiem, jak się miało
okazać. W nocy przed rajdem śniło mi się jak z chłopakami liczyliśmy ptaki, ale
łatwo nie było i to nie ze względu na kapryśną pogodę czy brak przygotowania,
ale z powodu… zombie, które nas atakowały. Chyba naoglądałam się za dużo
serialu „Walking Dead”. We śnie, wymyśliłam nawet nowy podgatunek pliszki
siwej, którą Tomek nazwał meksykańską. Tłumaczył mi nawet jak ona wygląda: ma
biały kuper i czarny pas, który przechodzi od podogonia aż do piersi ptaka.
Kiedy opowiedziałam mojej ekipie, Birding in Poland Team, której zostałam
kapitanem, mój sen, nazwali moją pliszkę motacilla
tequila. Tak wygląda pokrótce nasza grupowa wyobraźnia.
Niestety nie naszą wyobraźnią jednak mieliśmy wygrać rajd
– o tym nie było mowy. Naszym celem było pobicie rekordu Opolszczyzny, czyli
132 gatunki Opolskich 3_nadli czyli Waldka Michalika i jego ekipy. Sprawa
wyglądała raczej beznadziejnie ze względu na niepomyślne prognozy: za oknem z
samego rana mgła i wiatr. Nie poddaliśmy się jednak, ale ruszyliśmy, najpierw
po Maćka Kowalskiego, a potem po Michała Zawadzkiego, żeby po 5 rano usłyszeć
śpiewającą pleszkę pod jego oknem. Czego on to z tego słynnego okna nie
widział, toż to prawie papieskie okno: żołna, uszatka błotna, nie wiem co
jeszcze, w samym sercu Opola.
Wyspa Bolko, czyli podwaliny
sukcesu
Rajd
to wspaniały czas, kiedy nie szuka się przede wszystkim „rarytów”, ale cieszy
się z każdego gatunku, gdyż każdy może być na wagę złota. Kocham ten sport, jest
adrenalina, to mnie kręci. W Opolu zrobiliśmy podstawowe gatunki i ruszyliśmy
na Bolko, wspaniałe miejsce, które wiele widziało i na terenie którego
zaobserwowano ponad 200 gatunków ptaków. Tego dnia widzieliśmy lub słyszeliśmy
tam 28. Zawiodły jednak muchołówki i dzięcioły, ale to był dopiero początek.
Świat jest mały, a Opolszczyzna jeszcze mniejsza, więc nie sposób było uniknąć
spotkania z naszymi bezpośrednimi konkurentami do Żelaznego Tronu Ptasiarza,
czyli zaprzyjaźnionej grupy Poszukiwaczy Zaginionej Alki. Grzecznie się
przywitaliśmy, nie zdradzając niczego, i z twarzą pokerzysty, a potem ze
śmiechem na ustach ruszyliśmy dalej. Plan był wypełniony wspaniałymi gatunkami,
ale trzeba było działać szybko i skutecznie.
There’s no place like home….
(Nie ma jak w domu…)
W planie rajdu nie
mogło zabraknąć miejsca, które zwie się naszym domem od pięciu lat: Lędziny,
łąki chrząstowickie, Zbicko, wciąż nas zaskakują, choć wiele już o nich wiemy. Jeszcze
tydzień przed rajdem, szukaliśmy z Tomkiem gąsiorków w znanych nam miejscach
przy Opolskiej Biebrzy, jak niektórzy nazywają łąki koło Chrząstowic. Dzisiaj,
mimo nienajlepszej pogody ci wspaniali, choć mali drapieżnicy, pojawiali się dosłownie
wszędzie. Niestety kuzyn tej dzierzby – srokosz nie ukazał się naszym oczom.
Przypomniała mi się sytuacja sprzed kilku dni, kiedy to z Tomkiem i Adasiem
Kuźnią, pojechaliśmy do Żor, żeby zobaczyć dzierzbę czarnogłową. I choć była
tam jeszcze dzień wcześniej, tej felernej środy nam i wielu innym obecnym tam
obserwatorom, się nie pokazała. Jeszcze inna jej krewna, dzierzba rudogłowa też
przede mną uciekła kilka lat temu, choć bardzo długo siedziała w jednym
miejscu. Jednak gąsiorki cieszą zawsze, zwłaszcza, kiedy widzimy, że jest ich
więcej niż w poprzednich latach, zwłaszcza, że dokonano tam niedawno straszliwej
wycinki drzew i krzewów w tamtejszej okolicy.
Przez otwarte szyby
nasłuchiwaliśmy ortolanów, najpierw jednak słyszymy tylko trznadle, a potem już
wszędzie ortolany. Najwięcej jednak słychać słowików rdzawych. Nie było chyba
miejsca, żebyśmy nie słyszeli tych pięknie śpiewających ptaków. Zapewne Poszukiwacze Zaginionej Alki też je
słyszeli; spotkaliśmy ich ponownie po drodze ze Zbicka do Lędzin. Skinęliśmy na
siebie i ruszyliśmy dalej. Jeszcze jedna rzecz bardzo nas ucieszyła –
usłyszeliśmy strumieniówkę, a nawet kilka samców, w zeszłym roku nie
zaobserwowaliśmy obecności tego ptaka w tych okolicach. Kiedy obserwowaliśmy
kląskawkę z samochodu, zauważyliśmy siedzącego nisko na drzewie krętogłowa. Do
naszej listy dodaliśmy jeszcze jarzębatkę, świerszczaka, lecącą nad podmokłymi
łąkami czaplę siwą, kszyka, gajówkę i derkacza, którego wreszcie udało się
usłyszeć. Wcześniej wabiliśmy go, oczywiście regulaminowo, przy pomocy
grzebienia i…. legitymacji członkowskiej ŚTO – wreszcie na coś się przydała.
Chronsty dołożyły jeszcze czajkę, siniaka i białorzytkę.
|
Niezawodny sposób na derkacza - legitymacja ŚTO i grzebień :-) |
|
Koło naszego domu, działo się ach działo... |
Stawy
i stawki, żeby zająć środek stawki
Izbicko, Malina, Nysa,
Turawa to miejsca, na które najbardziej liczyliśmy i nie zawiedliśmy się. To
właśnie w tych miejscach zobaczyłam po razy pierwszy warzęchę, błotniaka
stepowego czy szczudłaki – listę moich „lajferów” można by rozwijać w
nieskończoność. Chociaż tym razem nie było tak kolorowo, stawy dostarczyły nam
zdecydowanie najwięcej emocji. Jako pierwszy zbiornik odwiedziliśmy, już kolo
godziny 7:15, nazwaną przez nas „Kamionkę przy śmieciu”, czyli niewielki
zbiornik w pobliżu wysypiska. Tam zaśpiewali dla nas mieszkańcy trzcin i
krzewów: trzciniaki, rokitniczka, łozówka, cierniówka, potrzos, trznadel i
piecuszek. Zobaczyliśmy też naszą pierwszą rybitwę rzeczną, do której dołączą
już niebawem rybitwa czarna, białowąsa i białoskrzydła (Zb. Turawski) oraz
rybitwa wielkodzioba i białoczelna (Zb. Nyski). Z mewami było już nieco gorzej,
gdyż oprócz śmieszki długo nie widzieliśmy już żadnego innego gatunku. Jednak
Turawa dała nam mały prezent w postaci mewy małej, a Nysa dodała jeszcze
białogłową, siwą i zółtonogą ciemnopłaszczową.
W myśl naszego
wyprawowego powiedzenia „są siewki – czesamy”, obserwowaliśmy, niestety tylko
na dwie lunety. Nam z Tomkiem pozostały
tylko lornetki, ciężko więc było Chłopców czymś zaskoczyć. Udało mi się jednak
dołączyć do wspaniałego pocztu siewek i kaczek (rycyk, batalion, sieweczka
rzeczna, biegus mały, brodziec piskliwy, krwawodziób, płaskonos – setny gatunek
zaobserwowany tego dnia, cyranka) czaplę białą i świstuna, co prawda nie
amerykańskiego, ale zawsze stał się on nowym gatunkiem tego dnia, a to już dużo.
Rajd uczy wielu rzeczy, a także pokazuje, że pogoń za rzadkościami jest co
prawda czymś wspaniałym, ale tego jednego majowego dnia (w tym roku 17 maja)
każdy gatunek jest ważny czy to wróbel czy ohar, a najfajniejsza jest atmosfera w zgranej ekipie.
Izbicko, czyli stawy w
Utracie, nie utraciły nawet w rzęsistym deszczu nic ze swojego piękna. Kaczkom
deszcz nie przeszkadzał, czego nie można było powiedzieć o nas, okrytych
płaszczami przeciwdeszczowymi, zmoknięci niczym kaczki, to znaczy, chciałam
powiedzieć kury. Czernica, głowienka, krakwa, perkozek, perkoz rdzawoszyi,
kormoran i gęgawa oraz komplet lęgowych jaskółek to nasze trofea z tego
miejsca, a wisienką na torcie okazała się hełmiatka. Jerzyka mieliśmy zrobić w
mieście, ale sam się nasunął już tutaj, pustułkę też zrobiliśmy w trasie, więc
w sumie nie było już potrzeby wracania do miasta, niestety nie mieliśmy jeszcze
pospolitego kopciuszka. Dopiero po wyjeździe ze stawów, w miejscowości Borycz,
ujrzeliśmy ten piękny rdzawy ogon – godzina 13:27, zanotowałam. Również tam, w
Boryczy zaliczyliśmy kolejnego drapola, których tego dnia było jak na lekarstwo
– myszołowa.
Przez cały czas
trzymaliśmy się razem, nie chcąc doprowadzić do momentu, w którym część grupy
coś zobaczy, a część nie. Niestety nie udało nam się tego uniknąć. Kiedy Tomek
wyszedł na chwilę z samochodu, żeby „urobić” stawowego, ja z Zawą zauważyliśmy
hajstrę, było już za późno, żeby dać znać Tomkowi i ptak odleciał. Podobnie
było z muchołówką szarą, którą w Szydłowcu koło Niemodlina zauważyłam tylko ja
i Tomek. Maciek z kolei miał swoją własną sieweczkę obrożną, chociaż jej
kuzynkę rzeczną widzieliśmy wszyscy na Turawie.
Zdecydowanym królem
rajdu był dla nas kobczyk, którego zauważyliśmy zanim jeszcze wyszliśmy na wał
Zbiornika Turawskiego – to był dobry początek „czesania” w tym miejscu. Inną
miłą niespodzianką okazał się „bolczański” (bo z Wyspy Bolko) ohar, którego
powtórzyliśmy jeszcze na Zbiorniku Nyskim. Ciekawostką było to, że ptaka, za którym już
niemal tęskniliśmy, gdyż powinien był się znaleźć już w kilkunastu miejscach,
które mijaliśmy, był kruk. Zobaczyliśmy go bardzo późno, bo dopiero o 17:13 w
miejscowości Sosnówka, koło Niemodlina. To musiał być jakiś znak. Z Sosnówki
bowiem skręca się do mojej Babci, której zawdzięczam swoje przyrodnicze zapędy.
To pobyt w Borach Niemodlińskich przy każdej możliwej okazji sprawił, że stałam
się prawdziwym pasjonatem, człowiekiem wrażliwym na otaczający mnie świat (a
gazetką „Głos Lasu”, którą dostawałam od Dziadka, nabijałam sobie punkty na
biologii, aż w końcu dostałam w liceum tytuł Opolskiego Orła za pracę pt.: „Czy
Bory Niemodlińskie zasługują na miano parku krajobrazowego?”).
Staw niedaleko miejsca
zamieszkania mojej Babci, to miejsce, które ostatnio zmieniło się na korzyść.
Niegdyś nieduży, dzisiaj otoczony niesamowitymi rozlewiskami. Widzieliśmy tam
brodźca śniadego, łęczaka i żurawie, a także zimorodka, siedzącego na paliku –
jak miło, że i on się nam trafił, zwłaszcza, że nie mieliśmy pewnego miejsca na
tego pięknego ptaka. Rozlewiska, czy też większe kałuże na podmokłych łąkach to
miejsca, w których można spotkać najwięcej niespodzianek, a to miejsce
przypominało nam Brzezią Łąkę, po której pływała swego czasu cyraneczka
karolińska. Miejsce to pozostanie więc naszym punktem docelowym przyszłych
wypraw – czekajcie na „komisa” właśnie stamtąd.
Był taki moment, koło
godziny 19 na Bukowie, kiedy serce zabiło nam mocniej. Już myśleliśmy, że tego
dnia padnie pierwszy „komis” i będzie to nasza rybitwa popielata, niestety po
dokonaniu chłodnej analizy, wróciliśmy z fantazji do rzeczywistości – a mógł to
być mój Gwaihir, którego wciąż poszukuję. Godzina 19:20 opuszczamy Zbiornik
Nyski z kwokaczem jako ostatnim, 126 gatunkiem tego dnia, naszego VI Rajdu
Ptasiarzy.
|
Ekipa Birding in Poland w czapeczkach rajdowych - prawie wszyscy :-) |
|
Hej ho, hej ho, na Rajd by się szło! |
|
Są siewki - czesamy! |
W
nocy się śpi…
Gdy wyjeżdżaliśmy z
Nysy, przestało wreszcie padać. Zaczęło się przed 11, jeszcze w Chrząstowicach,
a przestało koło 20:00 w Siestrzechowicach, czyli 9 godzin w deszczu. Dziewięć
to wielokrotność trójki, podobnie szóstka, cyfra magiczna, używana w zaklęciach
wielu kultur, a więc podsumujmy: 126 gatunków, 9 godzin w deszczu, 6 edycja
rajdu.
Jakoś nie chciało mi
się wierzyć, że to już koniec tej fantastycznej przygody. Może jeszcze Staw
Nowokuźnicki? Na zielonkę, wodnika, bąka, a może po drodze puszczyk przeleci
drogę? Zbyt dużo gdybania, na miejscu jednak nic nie było (tylko słowik
zaśpiewał na koniec – nasz nieodłączny kompan rajdu, można by powiedzieć nasza
maskotka), chociaż Maciek starał się jak mógł udawać głosy chruścieli, żeby je
zwabić. Już na Malinie przekonaliśmy się, że Maciek nie tylko jest świetnym
frontmanem zespołu Rock Family czy Miranda Band (polecamy na wesela!), ale
również potrafi udawać głos zielonki czy wodnika. Co prawda odezwała się tylko kokoszka, ale i
tak, czapki z głów. Ptaki powiedziały nam – „w nocy się śpi”, więc ruszyliśmy
do domu, z kołysanka na ustach, którą Tomek włączył w samochodzie (tą płytę
mieliśmy akurat na wierzchu, gdyż często ją włączamy naszym Dzieciom).
Większość moich znajomych dodałoby jeszcze, że w nocy się śpi, a w deszczu się
siedzi pod ciepłym kocem i ogląda seriale, ale nie my. I chociaż, kiedy kończę
moją relację, czuję, że dopada mnie jakieś paskudne przeziębienie, nie
zamieniłabym tej soboty na żadną inną.
Z drugiej strony
patrząc na rajd, dlaczego nie może on być częściej w ciągu roku? W zimie
mielibyśmy na liście zupełnie inne ptaki, a na jesiennych przelotach jeszcze
inne? Po prostu, rajd był dla mnie pretekstem do zmobilizowania się i
wyruszenia w terem, która to czynność jest trudna z powodu pracy jaką wykonuję. Zapamiętam więc ten dzień jako
wyjątkowy. Tako rzecze kapitan BIP, czyli ja, Agnieszka Tańczuk.
|
Ciekawe, co tutaj nam wpadnie? |
|
Rozmowy z Kapitanem |
|
Coś ciepłego na ząb, żeby ruszyć dalej |